Archiwum dla nauka

Konsensus

Posted in polityka with tags , , , , on 15 lutego, 2022 by aristoskr

Pozyskiwanie wiedzy przez człowieka ma charakter indywidualny i wspólnotowy. Indywidualny, bo ktoś musi przeprowadzić doświadczenie lub czegoś doświadczyć. Wspólnotowy, bo doświadczenie jednostkowe wymaga potwierdzenia, a nierzadko nie wystarcza do sformułowania hipotezy, nawet jeśli jest poparte wynikami doświadczeń innych jednostek. Niezbędnym etapem jest zastosowanie praktyczne wiedzy, czyli sformułowanie teorii przewidującej określone zjawiska lub wydarzenia oraz dokonanie obserwacji potwierdzającej przewidywania teorii.

Według filozofa nauki Thomasa Kuhna dopiero zgromadzenie wielu „znaczących” odchyleń od przewidywań może sprawić, że konsensus naukowy wkroczy w fazę „kryzysu”. Kuhn sformułował model funkcjonowania nauki, który przyjęły nauki badające rzeczywistość, a nawet część nauk społecznych.

Z czasem zaczynamy dostrzegać, że – co poniekąd oczywiste – paradygmaty naukowe są ze sobą powiązane i nawzajem się wspierają. Opisują rzeczywistość, a zatem to logiczne, że aby opisać ją adekwatnie, muszą tworzyć kompletną całość. Im więcej wiemy o rzeczywistości, tym lepiej funkcjonują paradygmaty jako modele służące do przygotowywania praktycznych technologii. I te nowe technologie są kolejnymi dowodami na prawdziwość teorii.

Dyskusje naukowe dostępne są dla nielicznych. W zasadzie zawsze tak było, ale zasób wiedzy potrzebny do udziału w naukowych debatach zwiększył się znacząco w ciągu ostatnich 50 lat. Mniej jest też popularyzatorów nauki, podobnie jak mniej jest zainteresowanych śledzeniem jej rozwoju. Duża w tym zasługa mediów, ich komercjalizacji, a także komercjalizacji samej nauki. Media nastawione są na popularyzację „nowych” produktów, a nie zasad ich działania, zwłaszcza że owe produkty przy bliższym oglądzie mogłyby się okazać wcale nie takie nowe. Spadek zaufania do mediów oraz do władzy publicznej przekłada się na spadek zaufania do nauki, tym bardziej że instytucje naukowe i sami naukowcy nie radzą sobie ze skutkami komercjalizacji, a także z przypadkami oszust naukowych.

Można przyjąć, że jedną z przyczyn kryzysu zaufania do nauki i jej paradygmatów jest postmodernizm: kwestionowanie istniejących norm i systemów poglądów oraz zastępowanie ich własnym zdaniem. Sęk w tym, że tak zwane własne zdanie to iluzja. Olbrzymia większość ludzi ma zdanie cudze, które uznaje za własne. Nic bardziej zwodniczego niż kierowanie się własnym rozumem, które tak naprawdę jest przyswojeniem jakiegoś obiegowego poglądu, w najlepszym wypadku będącego etymologią naiwną, a w najgorszym teorią spiskową. Zresztą, sama nazwa „teoria spiskowa” wprowadza w błąd, sugerując strukturę podobną do naukowej, a przecież jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Teoria spiskowa nie jest nawet hipotezą, ale co najwyżej balladą łotrzykowską, bajką dla starszych dzieci lub starannie rozbudowanym oszustwem.

Baśnie, bajki i opowieści dziwnej treści towarzyszą człowiekowi, odkąd nauczył się mówić. Ile mają wspólnego z rzeczywistością, najlepiej wiedzą wędkarze. W czasach gdy o rzeczywistości i świecie wiedzieliśmy niewiele, bajkowe opowieści nie miały większego znaczenia, a oszustwa dotykały nielicznych. Dziś jesteśmy globalną wioską, której mieszkańcy nie odróżniają wiedzy od fikcji, tym bardziej że fikcja wygląda ciekawiej.

Teoria spiskowa posługuje się przykładami – nieważne, że na ogół zmyślonymi – oraz prostym wyjaśnieniem przyczynowo skutkowym. Bazuje na tym samym mechanizmie co pierwotne wierzenia parareligijne. Dlatego tak łatwo się rozprzestrzenia i zdobywa wyznawców. Szybko, łatwo, jak głuchy telefon.

A wiedza i jej przyswajanie wymagają czasu, namysłu, refleksji i zrozumienia. I tego nam wszystkim życzę. I w dniu Darwina, i w Walentynki, i we wszystkie inne dni.

A konkordat oczywiście należy wypowiedzieć.

Moje rozważania o ateizmie

Posted in ateizm, Filozofia, Filozofia with tags , , , on 22 grudnia, 2021 by aristoskr

Ateizm jest bezsprzecznie poglądem filozoficznym w związku z tym należy go rozpatrywać w kilku filozoficznych obszarach. Najczęściej określa się je jako

– ontologię obejmującą kwestię istnienia rzeczywistości

– epistemologię, zajmującą się problemem poznania tejże,

– etykę dotycząca wartości

oraz czasem historię filozofii.

W każdym z tych obszarów ateizm przyjmuje pewne hipotezy i sposób ich dowodzenia.

Ważna jest historia filozofii, gdyż jej nauczanie jest intencjonalne i zwykle pomniejsza się w nim prądy ateistyczne, które de facto stanowią początek filozofii a także traktuje się w nich religie w sposób nieuprawniony, jako prądy filozoficzne.

Zaczynając od podstawowego pytania o istotę bytu to ateizm stawia hipotezę, że rzeczywistość istnieje realnie w sposób niezależny od  podmiotu poznawczego. To znaczy czy patrzymy w gwiazdy czy  też nie, one istnieją. Wszechświat istnieje samoistnie, nie ma żadnych przesłanek by został powołany do życia przez zewnętrzny wobec niego podmiot, obojętnie czy byłby on inteligentny czy też nie. Oczywiście wedle używanych przez ludzkość definicji inteligencji. Takie samo założenie leży u podstaw współczesnej nauki. Zakłada ona, że świat istnieje realnie. Co prawda pojawiają się poglądy o możliwych innych przyczynach istnienia świata ale nikt jak dotąd nie był w stanie sformułować na ten temat hipotezy, spełniającej kryteria naukowości. Temat ten pojawia więc wyłącznie w tekstach publicystycznych czy różnych rozważaniach nie mających naukowego charakteru.

Drugi element metanaukowy, czy jak się do niedawna mówiło filozoficzny, to założenie poznawalności rzeczywistości. Znamy swoje (tj. ludzkości) ograniczenia tym niemniej założenie to zyskało wiele pośrednich dowodów. Ludzkość tworzy, nie występujące samoistnie, narzędzia od koła po rakietę kosmiczna, które sprawnie działają. To wszystko pośrednie dowody, że wiedza powstająca przy poznawaniu świata jest rzetelna ponieważ pozwala tworzyć te urządzenia. Czyli co najmniej jest wystarczająca do ich konstrukcji i użytkowania.

Te dwa założenia są wspólne dla nauki i dla ateizmu. W zasadzie wiec każdy badacz przyjmuje, mniej lub bardziej świadomie, ateistyczną postawę uprawiając naukę. A każdy ateista musi akceptować wiedzę dostarczaną poprzez badania naukowe. 

Biorąc pod dwa te dwa założenia niektórzy ateiści stosują wybieg określając się jako agnostycy. To hiperpoprawne stanowisko  zakładające, że ponieważ nasza wiedza o świecie nigdy nie będzie pełna, to zawsze może dojść do odkrycia czynnika, który zmieni diametralnie naszą wiedzę. Rozumiem to stanowisko ale go nie popieram.  W naszym marginalnym zakątku kosmosu, z którego ludzkość nigdy nie wyjdzie, nie potrzebujemy takich założeń. W układzie słonecznym i w całym, choćby tylko odrobinę poznanym, kosmosie nie ma nie było i nie będzie żadnych bogów. Co więcej osobiście uważam, że zbliżamy się do granic naszych możliwości poznawczych a więc do granic wiedzy , jaką jesteśmy w stanie poznać o świecie.

Poznanie naukowe jest intersubiektywne a metodologia naukowa wymaga, by wiedza uzyskiwana w trakcie obserwacji i doświadczeń była powtarzalna i postawione hipotezy muszą być po wielokroć potwierdzane. Trzymanie się tej metodologii umożliwia uzyskiwanie wiedzy o rzeczywistości tak dokładnej jak to dla człowieka możliwe.  

Skoro jedyną drogą ateisty do wiedzy jest nauka, to konsekwentnie powinien też akceptować to co badania naukowe mówią o człowieku i ludzkości. Od teorii ewolucji po najnowsze badania. Z nakreślonego obrazu wynika, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i współpraca z innymi przedstawicielstwami swojego gatunku jest niezbędna do przetrwania i jednostki, i gatunku. Na początku ewolucji, współpraca ograniczała się do małej grupy. W miarę jak gatunek opanowywał ziemię, współpraca musiała obejmować coraz większe grupy. Współpraca nie musiała by oparta na w miarę równych korzyściach jak na początku. I niestety nie opiera się na nich do dziś.

Niestety ani zasad naukowej metodologii ani o wnioskach wynikających z ewolucji nie uczy się w szkole. Polska edukacja ma wpisane domniemanie religijności i nawet jest nie jest w całości jest religijna to nawet bez katechezy w zasadzie jest konfesyjna.

To ma swoje skutki szczególnie widoczne w czasie pandemii. Nawet większość tych co się szczepią nie ma pojęcia jak działa system immunologiczny, jak działają szczepionki, czym się różnią bakterie od wirusów. Nie mają utrwalonej podstawowej wiedzy biologicznej, ponieważ nauczanie w szkole ignoruje zarówno wiedzę teorii ewolucji jak o jej konsekwencjach.

Nie można być ateistą, jedynie nie wierząc w tego czy innego boga. Jest się wtedy co najwyżej osobą niewierzącą czy niereligijną. Ateizm wymaga akceptacji metody naukowej. Ateista jest ewolucjonistą. To część naukowej wiedzy o człowieku. Akceptacja faktu, że jest się zwierzęciem z nieco przerośniętym ego, nie jest jak się okazuje łatwa nawet dla ateistów. Nie jest możliwe poznanie człowieka, jego zachowań, bez odwołania się do teorii ewolucji. Badając zachowania zwierząt przybliżamy się do wiedzy o sobie jako gatunku.

Nie powinniśmy siebie idealizować nie tylko dlatego, że jesteśmy wytworem adaptacji do przypadkowych zmian otoczenia. Przede wszystkim dlatego, że utrudnia to dotarcie do wiedzy o źródłach naszych zachowań. Homo sapiens sapiens to raczej wyraz nadziei niż stwierdzenie faktu.

Normy etyczne są wytworem kultury i maja regulować zwierzęce zachowania człowieka. Nie zachowujemy się jak zwierzęta, a przynajmniej nie zawsze, bo stosujemy się do norm, które umożliwiają nam funkcjonowanie w społeczeństwie a społeczeństwo jest naszym podstawowym środowiskiem. Jest też głównym , jeśli współcześnie nie jedynym, elementem wpływającym na nasza ewolucję. Bo ewolucja cały czas trwa, zakończy się dopiero naszym wymarciem. Normy etyczne tak samo jak religie są wytworem ewolucji człowiek a w społeczeństwie. Nie wiemy czy musiały powstać ale powstały. A skoro powstały  to mogą ewoluować i oczywiści takim procesom podlegają. Mogą też zniknąć tak samo jak się pojawiły. I tym optymistycznym akcentem kończę, bo powodów do optymizmu zbyt wielu nie ma. Optymista od pesymista różni się, między innymi, poglądem na datę końca świata. Optymista wyobraża sobie, że będzie to nieco później.

Krótkie uwagi do dyskusji nad zarysem programu nowej Lewicy.

Posted in lewica with tags , , , , , , , , on 4 października, 2021 by aristoskr

Przestawione tezy nowego programu należy traktować jako, mam nadzieję , ledwie pierwszy szkic. Powinien być moim zdaniem jeszcze przed prezentacją skonsultowany przez specjalistów z wielu branż i to niekoniecznie akurat krajowych. Pogram lewicy przede wszystkim powinien opierać się na analizach rzeczywistości społecznej oraz analizach najważniejszych aktualnych  i tych zagrażających nam problemów.

Odnośniki do takich analiz powinny znaleźć się w programie. Proponowane rozwiązania powinny opierać się na rzetelnej wiedzy naukowej i takiej również naukowej argumentacji powinny używać. W upowszechnianiu programu można i należy odwoływać się do wartość i idei i emocji ale obok a nie zamiast argumentacji. To coś, co powinno odróżniać lewicę od jej konkurentów i przeciwników. To, że partia zmieniała nazwę, nie może wpływać, na zmianę podstawy ideologicznej partii. Co więcej, w europejskiej i światowej polityce coraz więcej mamy odniesień do rozwiązań typowych dla socjaldemokracji i to nie tej, zliberalizowanej gospodarczo, przez trzecią drogę lecz w uwspółcześnionej ale klasycznej wersji. Trzecia droga okazała się być drogą prowadząca na gospodarcze bezdroża neoliberalizmu.

Przygotowania do obalenia rządów PiS to najlepszy moment na zaproponowanie kompleksowych reform, zwłaszcza tych dziedzin, nazywanych usługami publicznymi a zaspakajającymi podstawowe potrzeby obywateli. Podstawowa sprawa na przyszłość to edukacja ale jej potraktowanie w propozycjach programowych jest więcej niż rozczarowujące. Uprawiany w Polsce model edukacji jest jedną z przyczyn aktualnej zapaści intelektualnej społeczeństwa. I żadne drobne poprawki tego nie zmienią. Konieczne jest wypracowanie i przygotowanie harmonogramu wdrożenia zupełnie nowego modelu edukacji, edukacji dla przyszłości. Przede wszystkim zmiany powinny dotyczyć celów nauczania,  programów i metod edukacyjnych.

I warto przy okazji pamiętać, że dla wielu dzieci szkoła jest nie tylko miejscem nauki ale też miejscem, gdzie pracujący rodzice mogą zostawić dzieci pod opieką nauczycieli. Czasem na prawie cały dzień.

Z punktu widzenia ucznia największym zagrożeniem jest stałe obniżanie poziomu kształcenia oraz rosnąca nierówność w dostępie do edukacji na najwyższym poziomie. Powoduje to utrwalanie się podziałów klasowych i blokowanie ścieżek awansu społecznego. Zagrożeniem jest też rosnąca niepewność wyboru ścieżek edukacyjnych i zawodowych ze względu na brak przewidywalnych scenariuszy na przyszłość. Potęguje tę niepewność to pasywność instytucji państwowych odpowiedzialnych za aktywizację zawodową.

Dużym problem jest też pogarszanie się stanu edukacji i badań naukowych na uczelniach ich chroniczne niedofinansowanie oraz sposób rozdzielania grantów na badania. Studia wyższe wymagają całościowej reformy tak by z jednej strony dawały rzetelną edukację a z drugiej umożliwiały prowadzenie badań naukowych. Dziś stają się, a w zasadzie stały się już, fabrykami mniej lub bardziej użytecznych dyplomów. A dodatkowo działania kolejnych ministrów, skutecznie wpływają na obniżenie autorytetu nauki w społeczeństwie a niektóre sprawiają wrażenie wręcz groteskowych, jak np. powołanie Akademii Zamojskiej.

Program „ekologiczny” pełen jest nieistotnych banałów nie uwzględniających ani sytuacji, w której jest polskie społeczeństwo, ani też inicjatyw podejmowanych  w tym zakresie przez rząd. Proces transformacji energetycznej w zasadzie nie został w Polsce nawet rozpoczęty. Trudno bowiem uznać za część tego procesu tzw. uchwały antysmogowe, tym bardziej, że tak naprawdę została ona zrealizowana tylko przez miasto Kraków. Proces transformacji powinien zostać rozpoczęty od zbudowania strategii polskiej energetyki. Zapóźnienia w polskiej energetyce są olbrzymie, zarówno jeśli chodzi o producentów energii jak i linie przesyłowe. Strategia energetyczna powinna przewidywać zastępowanie konwencjonalnych elektrowni,  elektrowniami jądrowymi , rozwojowi lokalnych (powiatowych) systemów energetycznych opartych o lokalne źródła małej mocy (małe hydroelektrownie, małe farmy wiatrowe, systemy fotowoltaiczne i źródła wód termalnych.). Zaopatrzenie ludności w energię elektryczną powinno stać się zadaniem własnym samorządu podobnie jak zaopatrzenie w wodę i odbiór ścieków. Uzupełnieniem systemu powinny stanowić niepubliczne  elektrociepłownie gazowe i jądrowe z generatorami średniej mocy. Nie ma żadnych szans na sprawiedliwy dostęp do względnie taniej energii bez intensyfikacji programu atomowego, zarówno realizowanego przez sektor prywatny jak i przez spółki i podmioty publiczne.

Jedynym krajem w Europie, który nie zwiększa emisji gazów cieplarnianych jest Francja w której energetyka oparta jest o elektrownie jądrowe. Niebawem dołączą do niej Czechy Słowacja i Węgry , wszystkie realizujące projekty elektrowni jądrowych. Pytanie czy przysłowiowy Polak , pozostanie przed szkodą i po szkodzie głupi.

Kryterium neutralności klimatycznej powinny podlegać również procesy produkcyjne oraz dystrybucja artykułów zaspokajających potrzeby jednostek z wyraźną preferencją dla produktów o najkrótszym dystansie logistycznym. Podatek od transportu dóbr byłby dobrym rozwiązaniem ale musiałby być wprowadzony do ustawodawstwa unijnego. Jako strategię uzupełniającą należałoby uznać preferencje dla transportu publicznego czy to szynowego, czy kołowego. 

Kolejnym sfera wymagającą gruntownej zmiany to opieka zdrowotna. Ona też wymaga kompleksowej reformy zwiększania zakresu i dostępności podstawowej opieki medycznej. Kto wie, czy jednym z rozwiązań nie powinno być włączenie jej do zadań własnych samorządu lub przynajmniej zwiększenia aktywności samorządów w tym zakresie. Głębokich zmian wymaga też system finansowania opieki medycznej.

Potrzebujemy również zmiany sposobu kształcenia i przygotowywania lekarzy do zawody. Pilnie potrzebne jest zwiększenie liczby miejsc na studiach medycznych oraz specjalizacji, zwłaszcza w najbardziej deficytowych specjalnościach.

PiS , dosyć konsekwentnie, rujnuje system podatkowy, komplikuje go ubierając go w nowe szaty, mające sugerować, że staje się on bardziej sprawiedliwy. To oczywista nieprawda , król jest nagi i niesprawiedliwy. Budżet łatany jest przy pomocy dodatkowych opłat, których jakoby celem jest sterowanie konsumpcją a tak naprawdę jedynym celem jest zasypywanie rosnącej dziury budżetowej. Wprowadzenie wieloprogowego, progresywnego systemu podatków od dochodów indywidualnych to jedyna szansa i droga do uzdrowienia finansów publicznych , umożliwiająca gwarancje realizacji obowiązków państwa wobec obywateli.

Należy również konsekwentnie bronić Kodeksowych stosunków pracy, wspierać gwarancje prawne pracowników i działania związków zawodowych. Należy dążyć do ukrócenie praktyk wypychania pracowników z umów etatowych na umowy cywilnoprawne czy tym bardziej fikcyjna działalność gospodarczą. Może takim działaniom sprzyjać zmiana przepisów podatkowych w zakresie podatku od umów cywilnoprawnych oraz rozszerzenie obowiązku VAT.

Nie należy w nowym programie Lewicy uciekać od kompleksowej reformy prawa z Konstytucją włącznie. Jej często słuszne zapisy bywają bardzo łatwo interpretowane niezgodnie i intencja prawodawców, łamane lub omijane. Przy tej okazji należy zaproponować powrót do demokratycznych standardów demokracji, likwidacji senatu, konsekwentnie proporcjonalnej ordynacji wyborczej, przywrócenia ładu sądowniczego, oddzielania funkcji prokuratora generalnego od funkcji ministra. Nowa konstytucja powinna usunąć przeszkody (niektórzy uważają je za istotne) w wejściu do strefy Euro. Po za tym należy ją wyczyścić z treści wyznaniowych oraz oczywiście konkordatu. Przedstawienie takiego projektu jest po prostu obowiązkiem socjaldemokratycznej lewicy.

Podjęcie tematów to dobry początek dyskusji tym bardziej, że żadne inne ugrupowanie nie przejawia refleksji na ważne tematy.  Są jeszcze bardziej bezradne wobec teraźniejszości a już całkowicie wobec wyzwań jakie niesie przyszłość.

Post scriptum do ucieczki od nauki.

Posted in edukacja with tags , , , , on 24 czerwca, 2021 by aristoskr

Felieton o ucieczce od nauki pisałem przed demonstracją w Krakowie, układając sobie wariacje na ten temat. Po wysłuchaniu różnych głosów i wariacji opadły mnie spóźnione refleksje.

Dotarło do mnie. po raz kolejny, że po roku 90 nauka nie była politykom do szczęścia potrzebna – czyli nie była potrzebna do niczego. Owszem, uczelnie powinny produkować absolwentów jako wykształconą (odrobinę) siłę roboczą, ale to w zasadzie tyle. Powinny poza tym produkować ją tanio, a nawet na tym zarabiać. Oczywiście, tu i ówdzie pojawiał się pomysł opłat za studia wyższe, kredytów studenckich itp., ale poważne przystąpienie do jego realizacji zakończyłoby zapewne życie partii, która by się do tego wzięła. I dzięki za to bogu, któremukolwiek.

„Oszczędzanie” na szkolnictwie i nauce jest jednak niemal stałą tendencją po roku 1989. Wydatki na edukację liczone jako procent PKB spadły z poziomu 5,4% w 2009 roku do poziomu 4,9% w 2018 roku (Monitor edukacji i wykształcenia Komisji Europejskiej 2019 – Polska). Choć nominalnie wydatki rosły (zwłaszcza w okresach o wyższym wzroście PKB), to przy uwzględnieniu inflacji nie było znaczącej poprawy finansowania. Co ciekawe, proces ten przebiegał podobnie w całej Unii Europejskiej, bo średni poziom wydatków w krajach członkowskich spadł z 5,2% w 2009 roku do 4,6% w 2018 roku. Może to tłumaczyć zwiększający się dystans pomiędzy technologicznymi liderami innowacji a Europą. Poza tym raport podkreśla niskie płace nauczycieli oraz znacząco niższy od średniego w Unii poziom wydatków przypadających na jednego ucznia lub studenta. O ile na poziomie podstawowym nie ma to istotnego znaczenia, o tyle na wyższych etapach edukacyjnych ta różnica wpływa już na możliwości edukacyjne.

Spadkowi wydatków na naukę i edukację towarzyszyło rozwijanie mitu o potrzebie innowacyjności, a także spektakularne klęski polskich projektów innowacyjnych. Trzeba natężyć pamięć, by przypomnieć sobie historię niebieskiego lasera, polskiego grafenu, polskich odmian roślin GMO, lnu czy ziemniaka. Co wynalazek, to porażka – nie, nie porażka nauki czy wynalazku, ale polskiego państwa.

Niestety, tylko nieliczne wyższe uczelnie w Polsce zajmują się oprócz edukacji rozwijaniem badań naukowych. Pozorowanie nauki w połączeniu z plagą plagiatów i prac ghostwriterskich musi się odbijać na rankingach polskich uczelni. Bo jaką wartość naukową może mieć doktorat będący kompilacją plagiatów czy utworem sporządzonym na zlecenie przez „cień”? Pisano o tym w „Polityce”, pisze o tym stale Marek Wroński. A plagiatorzy kompilują dalej swoje dzieła.

Oczywiście, rankingi są niedoskonałe. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że najlepsze polskie uczelnie notowane są o jedną setkę (Uniwersytet Warszawski) lub o dwie setki (Uniwersytet Jagielloński) niżej od swojego odpowiednika z Czech (Uniwersytet Karola)? O takiej malutkiej, zalesionej Finlandii już nie wspomnę, bo Uniwersytet Helsiński zajmuje miejsce 74., a dwa kolejne w Turku i Aalto nie ustępują naszym narodowym czempionom.

Poza pieniędzmi naszym naukowcom brakuje odpowiedzialności za naukę i przekazywaną wiedzę. Niestety, zbyt wielu z nich staje po stronie Platona zamiast po stronie prawdy. Zbyt mało też wymagają od studentów (i od siebie). O ileż by było w Polsce łatwiej, gdyby nasi polityczni harcownicy otrzymali sprawiedliwe oceny i nie skończyli swoich studiów – choćby prawa. Oczywiście, mogli przenieść się na KUL, ale to by już nie było takie cool. Zawsze przecież lepiej mieć dyplom z wciąż jeszcze prestiżowej uczelni, zupełnie niesłusznie oskarżanej o szerzenie lewackich ideologii, niż z uniwersytetu, którego o żadną naukę oskarżyć nie można. Co prawda, dyplom KUL – jak się okazuje – nie jest może jeszcze przepustką do sławy, ale do władzy już wystarczy.

Apeluję więc o więcej nauki w nauce, więcej wierności prawdzie niż Platonowi. Dopóki to jeszcze nie jest zakazane lub chociażby dopóki to możliwe.

Ucieczka od nauki.

Posted in polityka with tags , , , , , on 19 czerwca, 2021 by aristoskr

Może teza ta spotka się z krytyką, ale uważam, że po roku 1989 mamy w Polsce do czynienia z postępującą ucieczką od nauki lub przed nauką. Rezygnacja z nauki łączy się z odrzuceniem osiągnięć poprzedniej epoki i jest jednym z elementów kulturowego antykomunizmu.

Naukę z czasów PRL uznawano za nieprzydatną, reżimową, skażoną materializmem i marksizmem. Tego marksizmu akurat w nauce przed rokiem 1989 było niewiele, a i materializm nie ugruntował się zbyt mocno. Od nauki rozumianej głównie jako szkolnictwo wyższe wymagano bowiem wtedy tylko dostarczania wiedzy praktycznej i/lub dyplomu.

Środowiska naukowe, i nie tylko one, są zmuszane do wyrażania opinii w formie protestów. Protestują przeciw działaniom kolejnych ministrów, którzy wbrew pozorom nie mają żadnych planów, a jedynie wyobrażenia, zresztą niezmienione chyba od ich czasów szkolnych. Oprócz protestów konieczna jest natomiast refleksja i publiczna dyskusja o tym, jakiej edukacji chcemy i potrzebujemy, i czego oczekujemy od nauki naukowców.

Po pierwsze, trzeba otwarcie przyjąć dwa założenia: że poznanie naukowe jest jedynym sposobem uzyskania rzetelnej wiedzy o rzeczywistości i że o uzyskanie takiej właśnie wiedzy nam chodzi. Założenia te byłyby diametralnie różne od założeń aktualnie rządzącej ekipy (oczywiście, o ile ekipa ta jakieś założenia w ogóle posiada).

Rząd i jego zwolennicy, a także wszyscy ci, którzy – będąc w tej kwestii sojusznikami rządu – kwestionują monopol nauki na poznawanie rzeczywistości, wprost dyskredytują naukę, i nie jest to wcale przypadkowe. Znajomość faktów i umiejętność ich oceny mogą prowadzić do krytycznego osądu działań władzy. Taka edukacja jest po prostu dla rządzących zagrożeniem. Dlatego kładzie się teraz nacisk na kształtowanie postaw, pokory, obłudy, pozornej religijności. Jak dowiedzieliśmy się z wywiadu szefa gabinetu politycznego ministra edukacji dla TV Republika, najistotniejsza zmiana dotyczy uzupełnienia kanonu (lektur) tak, by wyrwać społeczeństwo z uprzedzeń antyreligijnych, którymi nasycona była szkoła w PRL i z których nie podnieśliśmy się przez te trzydzieści lat. Stąd propagowanie najwybitniejszych Polaków, choćby Jana Pawła II, który „fantastycznie przecież władał piórem zarówno jako poeta, duszpasterz, jako naukowiec”. Aby zaś osiągnąć te cele, konieczne jest usunięcie z uczelni lub zmuszenie do milczenia ludzi myślących, którzy chcieliby się zajmować nauką, wiedzę naukową rozwijać i przekazywać ją innym. Należy też przejąć kontrolę nad szkołami publicznymi, na przykład przez podporządkowanie ich kuratoriom oświaty.

Dlatego tak ważne już dziś jest przygotowanie wspólnego planu dla nauki i oświaty, tak by można było go wdrożyć jak najszybciej po obaleniu czarnogrodu. O ile program dla szkół napisać będzie nieco łatwiej, o tyle program dla nauki i edukacji wyższej wymagać będzie naprawdę poważnej refleksji i dyskusji wielu środowisk – tym bardziej że należy wreszcie wybrać kilka dziedzin czy specjalności, które mogą stać się szansą na dogonienie światowej czy choćby europejskiej czołówki.

Nieprzypadkowo plany ministra skrywają się za postulatem wolności badań naukowych. Chodzi tak naprawdę o kwestionowanie naukowego konsensusu, o wolność od rygorów naukowej metodologii, wolność od rzetelności prowadzenia badań i swobodę w opowiadaniu wszystkiego, co ślina na język przyniesie. Wzorem uczelni ma był KUL, a wzorem rzetelności badań pewnie IPN. Być może jednak i to nawet za dużo, bo historykom z IPN zdarza się czasem zachować umiar i wierność wobec faktów historycznych.

Wspierajmy naukę, zanim wyginiemy. Jako ludzkość.

Szlachetna nauko, ty jesteś jak zdrowie…

Posted in edukacja with tags , , , , on 19 lutego, 2021 by aristoskr

Dobrze jest na początku tekstu nawiązać do autorytetów albo nawet i wieszczów – i lepiej oczywiście do dwóch niż do jednego. Korzystam z przykładu wieszcza, notabene też Adama, który wykorzystał (przepraszam za może nieco wieloznaczne sformułowanie) wieszcza Jana. Nie o ojczyźnie jednak dziś będzie utraconej, nie o zdrowiu, ale o nauce. Tyle że z nauką jest tak, że jej straty można nawet nie zauważyć, bo nie będzie nikogo, kto by to umiał stwierdzić. Koniec nauki nie wszyscy zauważą. Ciekawą wersję takiego procesu można znaleźć w cyklu Fundacja Isaaca Asimowa. Zwłaszcza w pierwszych (chronologicznie) tomach amerykański wieszcz opisuje upadek nauki jako części kultury, cywilizacji, i jako instytucji.

Felietoniści mają prawo stawiać śmiałe tezy i subiektywnie dobierać argumenty. W końcu nie są naukowcami, tylko tak sobie piszą a muzom, to raczy nie przeszkadzać. Ci, którzy świadomie żyli w PRL-u, mogą się zgodzić, że słusznie upadły system przykładał do nauki dużą wagę. Skutki bywały różne, jednak w wielu dziedzinach badań naukowych ścigaliśmy się ze światową czołówką lub ścigaliśmy tę czołówkę, starając się nie tracić jej z oczu.

Potem zaszła zamiana, którą zauważyłaby na pewno Dąbrowska, choć wielu nie zauważyło. Pauperyzacja polskiej nauki – zarówno instytucjonalna, jak i indywidualna – i marginalizacja jej znaczenia były bezsprzecznie wynikiem przemian politycznych. Zamiast badaniami uczelnie zajęły się produkcją absolwentów. Było to stosunkowo łatwe, bo studenci głównie oczekiwali szybkiego dyplomu. Popyt stworzył podaż w postaci sieci prywatnych uczelni, które dawały zarobić części kadry dydaktycznej, co z kolei sprzyjało rozwarstwieniu na uczelniach, podziałowi na część dochodową i niedochodową. Duża część kadry naukowo-dydaktycznej bezpowrotnie odeszła do biznesu lub na emerytury, mniej lub bardziej zasłużone. Zaczęto też zajmować się nowymi kierunkami, które w ten sposób mogły spełnić jedną z definicji nauki podaną przez prof. Kotarbińskiego: wykładano je na wyższych uczelniach.

Kolejną zmianą był powrót teologii na uniwersytety – nie tylko na wydziały teologiczne, ale też do umysłów wykładowców z przeróżnych kierunków. Jak by nie patrzeć, teologia ze współczesną nauką nie ma nic wspólnego. Jest dla religioznawstwa mniej więcej tym, czym homeopatia dla medycyny. Dalsze reformy prowadzące do komercjalizacji nauki rozwinęły dwa zjawiska: grantozę i punktozę. To akurat nie są wyłącznie polskie problemy, ale u nas zaznaczają się bardzo wyraźnie. To zasługa pełzających reform ministra Gowina.

Z szefami resortu nauki jest podobnie jak z szefami resortu zdrowia. Za każdym razem trudno sobie wyobrazić, że może trafić się ktoś gorszy, a potem przychodzi kolejna dobra zmiana – i proszę, nominat daje radę, a jego poprzednika wspominamy niemalże z rozrzewnieniem. Ostatnim kwiatem, czy może wykwitem, polskiej nauki jest aktualny minister. Absolwent KUL‑u, czyli jednego z dwóch – oprócz toruńskiej Mater od Pater Rydzyk – ośrodków dostarczających elity dobrej zmianie. Od poprzedników różni go niewiele, realizuje linię kontynuacji narracji i reform, wykazuje się natomiast silniejszą dbałością o siebie i swój wizerunek. Nowy minister ogłosił nową punktację czasopism naukowych i prawie naukowych. Szczególnie był łaskaw dla pism związanych z KUL‑em, czyli swoją macierzystą uczelnią, oraz życzliwie publikujących teksty jego ministerialnej (aktualnie) wysokości. Nie spotkało się to z życzliwym przyjęciem społeczności naukowej poza społecznością KUL-u, bo ta broni swojego człowieka. Komitet Nauk Prawnych PAN potępił „arbitralne”, sprzeczne z prawem działania ministra. Ponad 70 czasopism dopisano, ponad 200 zostało (prze)docenionych. Na przykład „Teka Komisji Prawniczej PAN w Lublinie”, wydawana przez absolwentów KUL‑u, otrzymała aż 100 punktów (do tej pory miała 40). „Biuletyn Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa KUL” awansował aż o 50 punktów: z 20 do 70. Gdyby jeszcze zmienili nazwę na „Przegląd” czy może nawet „Almanach”, dostaliby pewnie setkę. Sami wiecie, że biuletyn nie brzmi dostojnie i ministerialnie. Nie chciałbym niczego sugerować, ale taki np. biuletyn Ministerstwa Nauki już w chwili powstania mógłby zostać wyceniony na co najmniej 90 punktów.

To, że działanie ministra jest bezprawne, od dawna nie jest żadnym argumentem w sporze, bo każdy minister ma takie w swojej tece. To, że naraża nasz kraj na śmieszność, liczy się jeszcze mniej, bo taki mamy ostatnio klimat. Że dobija polską naukę… Nikt z polityków specjalnie jej nie cenił i nie ceni. To, że jeszcze nie umarła… no cóż, to może kwestia przyzwyczajenia i zdolności przetrwania w skrajnie niesprzyjających warunkach.

Pytanie, czy polską naukę da się reanimować i przywrócić do życia w lepszych czasach (o ile takie nadejdą), pozostawiam otwarte. Tym bardziej że minister zabiera się na poważnie za przegląd programów nauczania w szkołach, a nominowany przez niego główny inkwizytor – zapewne oświetlony światłem Ewangelii i poszukujący prawdy – dołoży starań, by absolwenci byli przygotowani w zasadzie tylko do matury z religii, o której wprowadzeniu mówi się już nie tylko w ministerialnych kuluarach. Może się okazać, że nawet reaktywacja Komisji Edukacji Narodowej wraz z Towarzystwem Ksiąg Elementarnych nie pomoże. Zostanie tylko zdrowie, albo i nawet nie.

A konkordat oczywiście należy wypowiedzieć.

Kompromis

Posted in Polska with tags , , , , , , , on 29 listopada, 2020 by aristoskr

Tak się jakoś dziwnie składa, że w naszej nowej Polsce zagościła tendencja do odwracania znaczeń słów i pojęć. Albo też używa się ich od razu w ironicznym, przeciwstawnym znaczeniu: demokracja jako rządy bez ludu, suweren jako bezsilny obserwator, kompromis jako bezdyskusyjny dyktat. Życie społeczno-polityczne jest, a przynajmniej było jeszcze do niedawna, grą pozorów.

Przyjrzałem się kiedyś nazwom polskich partii politycznych i doszedłem do wniosku, że są odzwierciedleniem tych właśnie wartości, którymi partia nie chce się zajmować, ewentualnie stanowią rodzaj teatralnej zasłony. Ugrupowania szczerze wrzucające idee na sztandary, a sztandarowe idee – do nazw, szybko kończą swój żywot. Tak było z różnych powodów z SdRP, ZChN czy KLD (choć KLD był ideom wierny tylko częściowo, bo w swojej drugiej, i ostatniej, kampanii wyborczej głosił hasło „Milion nowych miejsc pracy”, a zniknęło ich cokolwiek więcej). Unia Wolności wytrwała krótko, przepoczwarzając się w Platformę, w której zabrakło już miejsca na wolność, a obywatelska też była w stopniu ograniczonym. Sojusz Lewicy Demokratycznej okazał się słabym sojuszem i wkrótce stracił władzę. Zdaniem niektórych, lewicowości także nie miał w nadmiarze, i może jest tu coś na rzeczy, skoro jeden z byłych szefów SLD dosyć łatwo znalazł sobie miejsce na (w) Platformie. W Nowoczesnej – jak przekonaliśmy się szybko – nowoczesności starczyło tylko na nazwę. Najnowszy twór polityczny, określając siebie jako Polska 2050, zdaje się deklarować, że do tego roku na pewno nie dotrwa. A do 2023? Porozumienie Centrum, które – jak pewnie już się domyślacie – nigdy w centrum nie było, przekształciło się płynnie w Prawo i Sprawiedliwość. Doprawdy nikt nie powinien się spodziewać, że będzie się kierować czymś innym niż prawo kaduka – pardon, prezesa. A sprawiedliwość, jak wiadomo, musi być zawsze po stronie tych, co do prawa prezesa się stosują. Z ostatniej niemal chwili: Koalicja Polska przestała być koalicją… czy więc była też polska?

Do tego mamy jeszcze jakże popularne tworzenie definicji na własny użytek, indywidualizację pojęć, połączone zwykle z niechęcią do korzystania ze źródeł i definicji przyjętych w poszczególnych dziedzinach nauki. Wygląda to tak, że każdy mówi, co chce, rozumie, jak chce, i oczywiście denerwuje się, że inni go nie rozumieją albo rozumieją niewłaściwie. Grecy nie mieli racji: na początku nie było chaosu, bo dobry chaos trzeba sobie wychodzić. Albo wymyślić i wygadać.

Zajmijmy się jednak crème de la crème naszej politycznej kultury, czyli kompromisem. Uwaga! Będzie definicja, której zamierzam się trzymać. Jeśli zabrzmiało to jak groźba, to słusznie, tak właśnie miało zabrzmieć. Kompromis według Słownika Języka Polskiego PWN pod redakcją Doroszewskiego to: „1. porozumienie osiągnięte w wyniku wzajemnych ustępstw; 2. odstępstwo od zasad, założeń lub poglądów w imię ważnych celów lub dla praktycznych korzyści”. Pierwszy punkt zawiera opis efektu wspólnych działań, gdy strony (przynajmniej dwie) wypracowują rozwiązanie, które częściowo je zadowala. W drugim punkcie chodzi raczej o rezygnację z osiągnięcia pełnego efektu i przyjęcie efektu cząstkowego. Mamy więc tak naprawdę dwa kompromisy: jeden to efekt porozumienia stron, a drugi to osiągniecie cząstkowego celu, dające jednak pewną satysfakcję.

Czy kwestię „kompromisu aborcyjnego” można powiązać z którąś z tych definicji ? Z pierwszą raczej nie, bo żadnej dyskusji pomiędzy stronami nie było. Premier Suchocka bez czytania i bez czułości wrzuciła do kosza obywatelską propozycję utrzymania przerywania ciąży. Głos oddano tylko jednej stronie. Pozostaje więc drugie słownikowe znaczenie kompromisu. I tu można powiedzieć, że domagający się całkowitego zakazu aborcji poszli na kompromis: chwilowo zadowolili się częściowym zakazem. Nie znaczy to, że zrezygnowali ze swojej misji. Niemal od razu przystąpiono do realizowania pełzającej taktyki w celu osiągnięcia całkowitego zakazu, sięgając po rozmaite środki. Jednym z nich był Trybunał Konstytucyjny, który w Konstytucji odnalazł nakaz ochrony życia (poczętego), nigdy tam nie zapisany, i wprowadził do obiegu prawnego termin „dziecko poczęte”, niefunkcjonujący w słownictwie medycznym. Innym środkiem był kodeks etyki lekarskiej, do którego starano się wprowadzić termin „chwila poczęcia”, co świadczyłoby, że albo lekarze nie uczą się biologii, albo zapominają o niej zaraz po studiach, albo niektórzy świadomie ją ignorują.

Znając jednak te dwie słownikowe definicje, nie można twierdzić, że terminu „kompromis aborcyjny” stosować nie należy. Mają do niego pełne prawo ci, którzy domagają się całkowitego zakazu aborcji – i tylko oni. Gdyby wszyscy używali słów zgodnie z ich definicją, o wiele łatwiej przebiegałaby dyskusja społeczna. Byłoby od razu wiadomo, że z osobami używającymi świadomie terminu „kompromis aborcyjny” nie ma tak naprawdę o czym tu rozmawiać.

Od dawna prześladuje mnie wrażenie, że ten rodzaj kompromisu jest u nas na porządku dziennym, szczególnie jeśli chodzi o akceptację naukowego konsensu i wynikających z niego rozstrzygnięć. W debacie publicznej czy nawet prywatnej wiele osób chętnie się podpiera ustaleniami naukowymi. Czy ustalenia naukowe można akceptować w części lub w jednej dziedzinie, a w innych nie? Okazuje się, że nie tylko można, ale że dzieje się to niemal powszechnie. Ignorancja stała się prawie normą społeczną.

Na zakończenie smutnego tekstu ostatni przykład kompromisu, zaczerpnięty tym razem z projektu zmiany w ustawie o ruchu drogowym. Autorzy zawarli kompromis z fizyką. Intencje szczytne, cel sensowny, a wykonanie kompromisowe. Cytata prosto ze strony rządowej: „Na autostradach i drogach ekspresowych bezpieczna odległość między pojazdami wynosić będzie połowę aktualnej prędkości. Oznacza to, że kierowca jadący 100 km/h będzie musiał poruszać się 50 m za poprzedzającym samochodem, a 120 km/h – 60 m”. Jestem prostym magistrem politologii, sądzę jednak, że połowa prędkości 100 km na godzinę to 50 km na godzinę. Jako laik w dziedzinie fizyki byłbym też skłonny zaakceptować odpowiedź: 50 km albo półgodziny. Ustawodawca zapewne zachowuje w stosunku do wiedzy naukowej pewien kompromis. Można dyskutować, czy jest to kompromis rozsądny, czy nie. Ja nazwałbym go aborcyjnym.

Cui bono?

Posted in polityka with tags , , , on 7 listopada, 2020 by aristoskr

Poseł Śmiszek dostrzegł niebezpieczeństwo, jakie niosą zachowania proepidemików sprzyjające rozszerzaniu się epidemii i potencjalnie szkodliwe dla społeczeństwa. Zauważył jednak tylko – nomen omen – czubek. Nawet nie czubek góry lodowej, czyli dezinformacji i ogłupiania ludzi, lecz czubeczek czubka wielkiego lądolodu, który czerpie zyski z upowszechniania głupot. Poseł, zapewne w dobrej wierze, postanowił wesprzeć władzę w walce z epidemią, zakładając, że władza z nią faktycznie walczy. Projekt ustawy, który być może zostanie przy jakieś okazji wykorzystany w rządowym projekcie, głosi, że każdy, „kto w czasie stanu epidemii wbrew aktualnej wiedzy medycznej publicznie zaprzecza zagrożeniu dla zdrowia publicznego lub podważa jego istnienie, zachęca lub podżega do niewdrażania lub niestosowania procedur zapewniających ochronę przed zakażeniami oraz chorobami zakaźnymi, podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności”. Jeśli rządzący ustalą procedurę, zgodnie z którą posłowie wchodzą do Sejmu na kolanach, bo wirus lata wysoko jak ta gołębica, posłów będzie można poddać kwarantannie do końca kadencji. Prawnicy zwracają też uwagę, że termin „aktualna wiedza medyczna” jest nieprecyzyjny. I mają rację, bo stan wiedzy się zmienia – nie tylko wiedzy o wirusie SARS-CoV-2.

Poseł natomiast mimowolnie musnął inny, o wiele poważniejszy problem: coś, co jest jedną z największych zaraz współczesności, choć wcale nie tak nową. Zarabianie na ludzkiej naiwności i niewiedzy, ludzkim strachu i desperacji było kiedyś domeną wędrownych szarlatanów i handlarzy relikwii. Dzisiaj zajmują się tym potężne sektory przemysłu farmaceutycznego, kosmetycznego i spożywczego. To źródło wielkich przychodów i największych zysków.

Najbardziej opłacalna jest chyba homeopatia. Nic dziwnego: kuleczki cukru zwierają substancję aktywną w takim rozcieńczeniu, że można spokojnie uznać ją za nieobecną. I właśnie wtedy działają, bo im większe rozcieńczenie substancji aktywnej, tym lepsze działanie leku… Nie rozumiecie? Spoko, przecież nie o to chodzi, by ktokolwiek coś rozumiał, ale o to, by specyfik się sprzedawał. Homeopatię omawia między innymi Łukasz Lamża w książce „Światy równoległe”.

Kolejnym zyskownym przemysłem są suplementy diety. Generalnie dobre są na wszystko: na cerę, włosy, przemianę materii, wagę i odporność – na tę ostatnią w szczególności, głównie na odporność na wiedzę. Diety można podzielić na te, które nie działają, oraz te, które ewidentnie szkodzą. Tych, które nie działają, jest na szczęście (dla próbujących) dużo więcej niż szkodliwych. Niestety, są też takie, które obiecują rewelacyjne skutki lecznicze, a mogą być zabójcze, zwłaszcza jeśli osoby poważnie chore zdecydują się zastąpić nimi prawdziwą terapię medyczną. O dietach można poczytać w książce „Wściekły kucharz” Anthony’ego Warnera, brytyjskiego kucharza, blogera i biochemika.

Lekarze zajmujący się leczeniem, a nie homeopatią czy wspieraniem odporności, od razu powiedzą, że jeśli badanie wykazuje brak jakiegoś elementu w organizmie, to należy ów element suplementować. Poza tym na północy (a zamieszkujemy północ Europy) trzeba zimą uzupełniać dietę witaminą D. I wystarczy. Nie da się suplementami wzmocnić odporności – ani rutyną, ani witaminą C (obojętnie któroskrętną). Jedyną rzeczą, jaką wzmacniają suplementy, są zyski firm je sprzedających.

Nie da się też tłustym kremem nawilżyć skóry, która zresztą powinna być trochę tłusta. Cóż zrobić, skoro „nawilżona” brzmi o wiele piękniej niż „tłusta z natury”. Kto chciałby być naturalnie tłusty? Nie widzę. Fantastycznie działają także specyfiki nawilżające skórę od środka, to znaczy przez żołądek. O ile pamiętam, skórę nawilża jedynie pot. No, ale z potem też walczymy na wszelkie sposoby. Na szczęście (jak sądzę), preparaty antypoceniowe są całkowicie nieskuteczne. Gdyby było inaczej, groziłaby nam śmierć na skutek przegrzania organizmu, bo pocenie się jest podstawą systemu wewnętrznej termoregulacji.

Żyjemy w oceanie głupot i kłamstw, w przeciwieństwie jednak do praoceanu, w którym narodziło się życie, w tym ocenie rodzą się tylko fortuny nielicznych . Żerują w nim oczywiście takie rekiny ludojady jak Gwyneth Paltrow czy nasz lokalny rekinek Jerzy Zięba, prosty przedsiębiorca. Odrzucamy konsensus naukowy, ilekroć nie pasuje nam do koncepcji, a przyczyniają się do tego twórcy newsów (bo dziennikarzy praktycznie już nie ma), ludzie znani z tego, że są znani, oraz wiecznie młodzi celebryci dzielący się swoimi receptami na wieczną młodość. A wieczny jest tylko kosmos. Przynajmniej według jednej z hipotez.

Jaka Polska jest nam potrzebna

Posted in polityka with tags , , , , , , , , on 16 października, 2020 by aristoskr

Lewica odnawiając dialog ze społeczeństwem i rozpoczynając prace nad nowym program zadaje pytanie – Jakiej Polski chcemy. Warto pytać ludzi o potrzeby i marzenia bo to obywatele powinni decydować o tym, w jak urządzonym kraju chcą żyć, i jak swoje życie chcieliby kształtować. Jednak kwestia indywidualnych wyborów zawsze zależy od okoliczności, możliwości jakie oferuje nam społeczeństwo oraz ustroju społeczno-gospodarczego kraju. Czyli warto wcześniej zastanowić się jaka Polska jest nam potrzebna, byśmy mogli marzyć i realizować swoje marzenia. Proponuję wybrać cechy tej Polski, która by to wszystko umożliwiła.

Polityka oparta na wiedzy (science based policy).

Po pierwsze Polska oparta na rzetelnej wiedzy. Mamy z jednej strony największe w naszej historii możliwości dostępu do rzetelnej wiedzy naukowej a z drugiej, nigdy wcześnie tak jej w Polsce nie lekceważono. Na jednej z manifestacji wzniesiono trafiający w sedno transparent z napisem- Dlaczego każecie nam się uczyć, skoro sami nie słuchacie naukowców.

Nasza klasa polityczna niemal w całości lekceważy wiedzę naukową, tak bardzo, że gdy jej przedstawiciel zapewnia, że ciągle się uczy, wzbudza śmiech. Słuszny w tym konkretnym przypadku. Jednak ciągłe uczenie jest niezbędnym obowiązkiem. Wymaga się go od wszystkich, szczególnie od pracowników, jednak sami politycy nie znajdują czasu na naukę.

Tylko nauka (Science) dostarcza rzetelnego obrazu rzeczywiści, wiedzy o procesach zachodzących w przyrodzie i w społecznościach ludzkich. Nauce zagraża komercjalizacja, pauperyzacja, niedofinansowanie, obniżanie kryteriów, fatalnie realizowany mecenat państwowy. W Polsce dodatkowo szkodzi mieszanie nauki i religią, i mieszanie się urzędników kościelnych w organizację badań naukowych. Szkodzi też, i obniża prestiż nauki, przyklejanie do instytucji naukowych różnego rodzaju instytutów i szkół od paramedycyny, homoeopatii, przez pseudoekologię, ruchy antygmo na angelologii kończąc.

Nie dysponując rzeczywistym obrazem świata nie jesteśmy w stanie skutecznie zmieniać go na lepsze, ani unikać zbliżających się katastrof.

Dobro wspólne

Nie jesteśmy też określić i przedstawić kryteriów dla wspólnego dobra.

A przecież realizacja dobra wspólnego to jeden z celów demokracji. Wiedza o rzeczywistości, nie tylko społecznej, to niezbędny warunek definiowania i uzgadniania dobra wspólnego. Człowiek jest zwierzęciem stadnym czyli społecznym. Społeczność jest niezbędna by przeżyć. Dobro wspólne, to wynegocjowany kompromis zapewniający zaspokojenie potrzeb jednostki w ramach społeczności. Wszystkie swoje potrzeby jednostka zaspokaja w ramach relacji społecznych. To wymaga ustanowienia i przestrzegania norm oraz uwzględnienia realizacji podstawowych potrzeb. Problemy współczesności, przed jakimi stoimy, a które po części, jak kryzys klimatyczny, zostały sprokurowane przez niekontrolowaną i bezmyślną pogoń za zyskiem, nie zostaną rozwiązane bez ustalenia wspólnego dobra i sposobów jego osiągania. Z realizacji dobra wspólnego nie mogą być wyłączeni ci, którzy nie głosują czy wręcz ci, którym prawa do głosu się odmawia. Co więcej, realizacja dobra wspólnego powinna, przede wszystkim, uwzględniać dobro tych, którzy własnych indywidualnych dóbr za wiele nie posiadają lub nie posiadają ich wcale.

Coraz częściej jest tak, że mamy do czynienia z problemami które nie są w ogóle możliwe do rozwiązanie na poziomie jednostek, czy nawet mniejszych wspólnot samorządowych. Skuteczne rozwiązania mogą nawet wymagać współpracy ponad państwowej. Dlatego wypracowanie zasad ustalania i realizowania dobra wspólnego ma niezwykle ważne znaczenie.

Sprawiedliwość społeczna i ekonomiczna.

Dostęp do dóbr podstawowych musi być powszechny i sprawiedliwy. Faktyczne rozwarstwienie ekonomiczne, a nie to mierzone współczynnikami (nawet Giniego), jest większe niż nam się wydaje. Wbrew temu co pokazują wskaźniki ekonomiczne jesteśmy na tle Europy krajem biednym. Choć oczywiście są w Europie kraje biedniejsze a na świecie jest ich wiele. Po roku 1989 rozwój kraju oparty był na wzroście nierówności. Przyjęto, nawet na lewicy, aksjomat , że wzrost gospodarczy podnosi wszystkie łodzie. Problem w tym, że nie podnosił i nie podnosi a w dodatku niektórzy pozostają na dnie bez łodzi, bez kapoków i kół ratunkowych. Prawda jest inna. To właśnie równoważony rozwój, oparty o rozwój usług publicznych i konsumpcję publiczną daje w efekcie dobrobyt obywatelom. Jednym z narzędzi, które nie jest w Polsce używane jest progresywny system podatkowy. To w Polsce temat tabu. Nawet ci, którzy zauważają degresywność polskich podatków nie odważają się głośno postulować zmian. Radykalna zmiana obciążeń podatkowych powinna być jednym z głównych postulatów Lewicy.

Demokracja tak naprawdę nie jest w stanie dobrze funkcjonować w krajach o dużym społecznym rozwarstwieniu.

Równość formalna i rzeczywista.

Nie wystarczy zadekretować równość wobec prawa i zapisać ją w konstytucji, nawet jeśli przypadkiem władza konstytucji przestrzega. Wiele zapisów Polskiej konstytucji o prawach socjalnych i np. społecznej gospodarce rynkowej była martwa na długo przedtem, nim PiS przejął władzę. Zawsze coś było ważniejsze, a to lotniska, a to wsparcie przedsiębiorców, a to kościół, a to święty spokój polityków i ciepła woda w kranie, u tych co mają już ciepłą wodę i zimny kawior. Powiedzieć, że konstytucja przestała wszystkich interesować zaraz po jej uchwaleniu, to wzruszyć ramionami i powiedzieć Eureka po raz 1075.

Polacy są sobie równi ale tylko o ile spełniają kilka warunków. Mieszkają blisko linii metra, mają samochód na wykupionym miejscu parkingowym, latają na wakacje do Egiptu a zimą na narty do Austrii. Jeśli ich nie stać na to, to są sobie sami winni. Na równość, podobno, przecież trzeba sobie zapracować.

Przy znaczącym rozwarstwieniu dochodów nie jest możliwa rzeczywista równość obywateli nawet jeśli formalnie jest ona zapisana. Niska frekwencja wyborcza z rzadka tylko dobijająca 60 % to tylko jeden z dowodów na poparcie tej tezy. Efektywna demokracja wymaga znacznej aktywności obywateli, możliwości poświęcenia jej czasu, dotarcia do wiedzy.

Właśnie czas okazuje się ważny, rzadkim dobrem. Czas, którego mamy coraz mniej i którego nie potrafimy jako społeczeństwo wykorzystać.

To musimy zmienić, jeśli chcemy mieć przyszłość i żyć w przyszłości.

Pożytki z brzytwy.

Posted in polityka with tags , , , , , , on 17 lutego, 2020 by aristoskr

W czasach przednaukowych, gdy filozofia tworzyła metody poznawania i opisu świata, chcąc nie chcąc rywalizowała z religiami, bo w świętych księgach świat jest opisany kompletnie i bezdyskusyjnie. Chyba, że jednak nie jest. Problemy pojawiały się w chrześcijaństwie niemal nieustanie, bo za opis świata przyjęto mitologię malutkiej, mało znaczącej społeczności, która w dodatku była konglomeratem wierzeń i mitów zapożyczonych z innych kultur, bezładnie przetłumaczonych i mających służyć leczeniu kompleksów społecznych.

Mnie najbardziej spodobały się metafory skonstruowane przez  Wiliama Ockhama i George’a Berkeleya. Pierwszy był mnichem, filozofem, logikiem i akademikiem, uznanym za heretyka, choć po śmierci zrehabilitowanym. Cokolwiek to dla kościoła katolickiego znaczy. Mocą papieża przeniesiony został z piekła do nieba ? Skorzystał z tego Marcin Luter, który przejął od Ockhama jego wizję boga i uczynił z niego, post mortem, protestanckiego prekursora.

Logika Ockhama, według niektórych, spowodowała natychmiastowy upadek teologii. Jak się okazuje, niestety, nie do końca. W sporze pomiędzy władzą świecką a papiestwem Ockham stał konsekwentnie po stronie władzy świeckiej zarzucając kościołowi uzurpację, niezgodną z przesłaniem pisma świętego.

Wiliam Ockham wymyślił najlepszą brzytwę świata. Choć tak naprawdę zasadę ekonomii myślenia sformułował siedemnastowieczny niemiecki filozof Johannes Clauberg. Sam Ockham uważał, że nie należy wprowadzać nowych pojęć, kategorii czy bytów, jeśli nie jest to uzasadnione poprzez rozum, doświadczenie lub biblię. Clauberg usunął wyrażenie lub czasopisma… przepraszam, biblię i stworzył racjonalną zasadę ekonomii wnioskowania, którą bardzo polubiłem. Chyba najbardziej znane jest zastosowanie Brzytwy Ockhama przez Pierre’a Simona de Laplace’a.  Też go lubię.

Inny chrześcijański filozof, a nawet biskup,  którego cenię, to George Berkeley. To już rzeczywisty protestant, anglikanin i też miał szczęście trafić na watykański indeks ksiąg zakazanych. Z czego od razu można  wnioskować, że jego dzieła miały sens.

Berkeley jako jeden pierwszych zwrócił uwagę, że na podstawie dochodzących do nas sygnałów i bodźców powstaje jedynie subiektywne wyobrażenie o świecie. To rewolucyjne stwierdzenie przywiodło go potem do absurdalnych wniosków o istnieniu boga, który podtrzymuje istnienie świata materialnego ale to i tak nie umniejsza wagi jego odkrycia.

Dziś wiemy, o ile w swoim odkryciu Berkeley miał rację, o tyle świat materialny istnieje bez potrzeby istnienia zewnętrznego obserwatora. Choć fizyka kwantowa dowiodła, że nachalny obserwator wpływa na świat materialny, poprzez samą  obserwację.  To też być może, cichy tryumf Berkeleya. Z drugiej strony słusznie wątpił w skuteczność indywidualnego poznania świata. Współczesną odpowiedzią na jego odkrycie jest intersubiektywność poznania, stałość metodologiczna i powtarzalność doświadczeń. Czyli podstawy metodyki poznania naukowego. Dopiero dotrzymanie tych wszystkich warunków daje szansę na uzyskanie, w miarę pewnej, wiedzy o świecie.

Ten przydługi wywód o Ockhamie i o Berkeleyu wydawał mi się potrzebny a poza tym ich lubię. A potrzebny do komentarza książki Łukasza Lamży – Światy równoległe.

Książkę bardzo polecam, autor z cierpliwością czułego psychoanalityka pochyla się nad społecznościami funkcjonującymi w ramach własnych mitologii. Od antyszczepionkowców/proepidemiotyków po płaskoziemców. Gdzieś pośrodku zajmuje się bardzo ciekawą grupą. To kreacjoniści – zwolennicy koncepcji młodej ziemi. To ważna grupa chrześcijan -wyznawców i chyba jedyna, która poważnie traktuje zapisy biblii. Wszystkie zapisy. Autor książki przytacza zresztą stanowisko kościoła katolickiego, w zasadzie unieważniające połowę starego testamentu. Bóg jest kreatorem, siła sprawczą ale raju, potopu i proroka w brzuchu Lewiatana w zasadzie nie było. A co zresztą  ? To zależy. Kościół skupił się na obronie nowego testamentu choć i to jest niesłychanie trudne. Stary odpuścił… Tyle że nowy nie istnieje bez starego, bogiem nowego testamentu jest bóg starego.

Kreacjoniści próbując uprawdopodobnić potop przy pomocy wiedzy naukowej, wyciągają wnioski z odkrycia Berkeleya. Szukają intersubiektywnych dowodów naukowych na to, że np. pływanie arką ze zwierzętami było możliwe. No cóż, gdyby chociaż na świecie nie było korników… Jednak ignorują, zapewne świadomie brzytwę Ockhama.  Ignorują też  Laplace’a, który powiedział, że do objaśniania jak działa świat, hipoteza boga nie jest potrzebna. Nie jest też potrzebna religia. A więc konsekwentnie, nie jest potrzebny konkordat.

Co nie znaczy, że nie powinniśmy pamiętać o dobrych chrześcijanach takich jak Ockham, Berkeley, Newton, Kopernik czy Ignacy Krasicki. Ale stale używać brzytwy. Ockhama (Laplace’a)