Archiwum dla samorząd

Demokracja mniejszościowa

Posted in demokracja with tags , , , , , on 15 marca, 2024 by aristoskr


Zbliżające się wybory samorządowe skłaniają do rozważań. Media zapraszają ekspertów do komentowania, a ci skupiają się głównie na zmianach wprowadzonych przez PiS, szczególnie zaś na dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. Eksperci uważają ograniczenia kadencji za szkodliwe. Takie samo ograniczenie dla prezydenta RP nie budzi kontrowersji. Eksperci sugerują, by podnosić wymogi dla kandydujących po raz trzeci, na przykład by musieli osiągnąć lepsze wyniki w pierwszej turze – 60%, a nie 50%.
Co ciekawe, dyskusji nie wzbudzają starostowie i marszałkowie sejmików, wyłaniani – jak wiadomo – w inny sposób, przez rady powiatów i sejmiki wojewódzkie. Co może dziwić niektórych, urzędy powiatowe i samorządy województw działają, mimo że ich organy wykonawcze nie pochodzą z wyborów bezpośrednich. Albo inaczej: miasta i gminy też powinny ocaleć, gdyby zdecydowano się wrócić do wybierania ich organów wykonawczych przez rady gmin. Bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów to najgorsza pamiątka po rządach SLD. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu większości polityków to się podoba.
Polskie wybory samorządowe są najmniej proporcjonalne i demokratyczne ze wszystkich rodzajów wyborów, pomijając oczywiście Senat, który należy zlikwidować. Pytanie tylko, czy należy go zlikwidować razem z senatorami. Proszę wybaczyć rewolucyjne marzenia frankofila.
W wyborach do sejmiku małopolskiego w roku 2018 prawie 24% głosów zostało zmarnowanych: oddanych na komitety, które nie uzyskały ani jednego mandatu. Dla porównania, w ostatnich wyborach do Sejmu takich głosów było niespełna 4%. Prawie jedna czwarta głosujących w wyborach do sejmiku nie ma więc tam swoich reprezentantów, w porównaniu do 4% głosujących w wyborach do Sejmu (to mniej, niż wynosi próg wyborczy). Wygląda na to, że o ile Sejm jest władzą demokratycznie wybraną i reprezentatywną (pomijając wady ordynacji wyborczej), o tyle sejmik małopolski ( i inne podobnie) już niekoniecznie.
W wyborach do Rady Miasta Krakowa 15% wyborców nie uzyskało swojej reprezentacji. Był to jednak wynik wyjątkowy, gdyż Jacek Majchrowski startował jako reprezentant szerokiego frontu, wspierany przez koalicyjny komitet wyborczy. W wyborach w 2014 roku „straconych” głosów było już normalnie 20%. Trzeba też wziąć pod uwagę, że frekwencja w tych wyborach wynosi około 50%, czyli radni Krakowa reprezentują co najwyżej 40% osób uprawnionych do głosowania. To już ewidentnie tyrania mniejszości.
Z czego to wynika? Po pierwsze, z tendencji do ograniczania liczby radnych. Wiadomo, mniej radnych to mniejsze wydatki. Ale mniej radnych to również mniej proporcjonalne wybory. Po drugie, z wielkości okręgów wyborczych. W gminach do 20 tysięcy mieszkańców sprawa jest prosta: wybory są większościowe. W gminach powyżej 20 tysięcy okręgi wyborcze mogą liczyć od pięciu do ośmiu mandatów. W okręgach pięciomandatowych mandaty zwykle uzyskują maksymalnie trzy komitety. W okręgu ośmiomandatowym szansę na mandaty mają cztery komitety, a przy dużym rozdrobnieniu głosów nawet pięć. Łatwo zapominającym przypominam, że w ubiegłorocznych wyborach do Sejmu dostało się pięć komitetów, z czego dwa miały wynik poniżej 10%. W wyborach samorządowych takie wyniki w okręgach nie dawałyby ani jednego mandatu.
W wyborach do rad powiatów okręgi liczą od trzech do dziesięciu mandatów. W tych najmniejszych jest miejsce na dwa komitety wyborcze. Mając więc np. 20% głosów, można tam nie uzyskać ani jednego mandatu. Najłatwiej, wydawałoby się, zapewnić pluralizm w sejmikach – oczywiście w tych okręgach, w których faktycznie będą okręgi liczące dziesięć i więcej mandatów.
Reasumując: samorządność w Polsce oparta jest na najmniej proporcjonalnych i najmniej demokratycznych zasadach wyborczych. W dodatku jednoosobowe organy gmin mają dominującą pozycję nad ciałami uchwałodawczymi. Są w stanie rządzić gminami nawet bez stabilnego poparcia rad. I rządzą.
Co więc robić, by poprawić demokrację i samorządność – oczywiście, o ile ktoś (z polityków) by zechciał? Po pierwsze, znieść bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Po drugie, wprowadzić w gminach poniżej 20 tysięcy mieszkańców wybory proporcjonalne i uczynić całą gminę jednym okręgiem wyborczym. Po trzecie, zwiększyć liczbę radnych wszystkich szczebli samorządu o co najmniej 10%. Po czwarte, poszerzyć okręgi wyborcze tak, by nie mogły być mniejsze niż ośmiomandatowe.
To wszystko można wypracować i uchwalić tak, by obowiązywało od następnej kadencji samorządu. Oczywiście znów czteroletniej.

.

(Nie) kochajmy się

Posted in demokracja, samorząd with tags , , , , , on 17 lutego, 2024 by aristoskr


W tym roku kampanię wyborczą rozpoczynają walentynki i pewnie dlatego motywem wielu kandydatów jest miłość. Wszyscy (niemal) kandydaci kochają swoje miasta, wsie, gminy, a niektórzy pewnie i całe województwa. Kochać wszystkich, nikogo nie oszczędzać.
Czy ja kocham miasto, w którym mieszkam? Bo na pewnie nie jest moje. I na pewno nie mogę powiedzieć, że je kocham. A ponieważ nie kandyduję, nie muszę też kochać ani mówić, że kocham. Oswoiłem się z tym miastem. Nauczyłem się w nim funkcjonować. Wiem, że być może w Warszawie o niektóre sprawy jest łatwiej. W Gdańsku można spacerować na morzem (gdy nie ma zakwitów), ale najwygodniej żyje mi się w Krakowie.
Czy Kraków był rządzony najlepiej ? Nie sądzę, był rządzony podobnie. Problem w tym, że możliwości działania władz lokalnych maleją z roku na rok, a oczekiwania mieszkańców rosną. Utrwaliło się przekonanie, że zadania publiczne realizuje samorząd, a władze państwa dbają o cele wyższe. Problem w tym, że od lat kolejne rządy ograniczają kompetencje i przychody samorządów, o wyższe cele natomiast dbają niespecjalnie.
Niemal wszystkie inwestycje realizowano przez te lata dzięki finansowaniu z funduszy europejskich. To się zmieniło, gdy Unia przykręciła kurek. Pojawiły się wtedy wielkie tekturowe czeki i tablice z napisem, że inwestycje zrealizowano ze środków Rządowego Funduszu (Inwestycji Lokalnych). Czasem zresztą były to same tektury bez pokrycia. A tak przy okazji: ciekawe, czy nowy rząd spłaci długi zaciągnięte przez stary. Morawiecki obiecał gminom nagrody za najwyższą frekwencję wyborczą.
Tak czy inaczej, PiS udawało, że z samorządami dzieli się pieniędzmi – tymi samymi, które wcześniej na różne sposoby im odbierało. Teraz ma być inaczej. To znaczy, rząd nie odda pieniędzy, które zabrał. I nie będzie się dzielił. Kandydatka Lewicy na urząd prezydenta Warszawy oceniła, że stolica straciła na posunięciach rządu Morawieckiego 11 mld złotych. Porównując budżety, można by założyć, że Kraków stracił około 4 mld. Podobnie inne miasta, proporcjonalnie do swoich przychodów. Czy rząd Tuska odda gminom, co im zabrano? Szczerze wątpię. A przecież na horyzoncie (i w stu konkretach) jawią się kolejne zmiany podatkowe, których skutki znowu pomniejszą budżety samorządów. Zadłużenie samorządów sięga już 90 mld złotych. To jednak niewiele przy ogólnej sumie państwowego długu publicznego, wynoszącej 1 700 mld zł (według standardów UE).
Samorządy wiążą koniec z końcem, ale to wszystko odbija się na jakości świadczonych usług publicznych albo na stanie nieremontowanej infrastruktury. Albo na jednym i na drugim. Kampania przed wyborami samorządowymi to – wydawałoby się – dobry czas na domaganie się nowego systemu finansowania samorządów. Niekoniecznie domaganie się (jak w Warszawie) zwrotu uszczuplonych przychodów, ale systemu mniej podatnego na radosną twórczość fiskalną kolejnych rządów. Nikt z kandydatów samorządowych nie wspomni oczywiście o konieczności zwiększenia podatków lokalnych i wprowadzeniu podatku katastralnego. Media na początku każdego roku histeryzują w sprawie podwyżek podatku od nieruchomości, które skutkują kilkunastozłotowymi podwyżkami dla właścicieli mieszkań. W skali roku. Tak jakby zatrudnieni w mediach dziennikarze sami byli lokalnym landlordami i cierpieli katusze z każdą wydaną złotówką. Co innego politycy. Wśród nich przecież sporo posiadaczy mieszkań. Na wynajem. Czyżby je kochali bardziej?
Wolałbym więc, jak wspomniałem, nie polegać na miłości polityków. A nawet przeciwnie: może byłoby lepiej, gdyby politycy mieli powody, by nie lubić swoich miejscowości. By potrafili te powody nazwać. By były to sprawy istotne dla poprawy życia mieszkańców. I co więcej, by politycy znali lub potrafili znaleźć rozwiązania tych problemów.
W toku kampanii skupiamy się na wyborze prezydentów, wójtów, burmistrzów. Niestety słusznie. To jedna z największych pomyłek z czasów rządów SLD, choć teraz trudno obarczać za to winą Lewicę, bo wszystkim politykom taki układ się podoba. Nie trzeba się martwić radami i radnymi, bo niemal cała realna władza w gminie jest w rękach jednej osoby. Co ciekawe, samorządy województw i powiatów działają inaczej i – co się może wydawać dziwne – nie działają gorzej. Nie, żeby były całkiem wolne od klientelizmu, ale ma on nieco mniejszy zakres.
Kadencja tego samorządu znów będzie pięcioletnia. Jednak wybrani teraz lokalni władcy, szczególnie ci, którzy odnowią swój mandat i nie będą zagrożeni trzecią kadencją, będą mogli, jeśli zechcą, zaproponować bardziej radykalne zmiany. Mogą też zdobyć się na odwagę bardziej zdecydowanej krytyki rządu, bo na radykalną zmianę polityki wobec samorządów na razie się nie zanosi.
A na zakończenie coś trochę jakby z innej beczki – „and now something completely different”, jak mawiają Anglicy. Zdaniem jednego z nich, Davida Bowie, oklaskiwanie polityków za to, że wybudowali szpital, drogę czy szkołę, jest jak oklaskiwanie bankomatu za to, że wypłacił nam pieniądze. Pamiętajmy o tym nie tylko przy najbliższych wyborach samorządowych i nie tylko przy wyborach. Cokolwiek nam będzie obiecane, zostanie zrealizowane z naszych wspólnych podatków. Albo nie zostanie.

Brejkin njus albo Ps. Jak powiedział PAP minister finansów Andrzej Domański rząd rozpoczął prace nad systemem finasowania samorządów, pierwsze rozmowy z samorządowcami już się w tej sprawie odbyły. Kolejne zaplanowano na najbliższy poniedziałek. Czyli mamy światełko w tunelu. Albo „wyborcze” obietnice. Z tym, że na końcu tunelu czeka PAD.

Samorząd nasz

Posted in demokracja, Kraków, samorząd with tags , , , , on 12 stycznia, 2024 by aristoskr

Nie raz wspominałem, że w mojej opinii poczucie wspólnoty jest obce polskiej tradycji narodowej. Socjolodzy wskazują od dawna na trudności w funkcjonowaniu wspólnot w Polsce. Uważają, że poza rodzinami jeszcze tylko wspólnoty samorządowe funkcjonują jako tako. Obawiam się jednak, że nawet te opinie są zbyt optymistyczne. Stan polskich rodzin podlega w opisach nadmiernej idealizacji, podobnie jak stan polskich samorządów.

Iluzja, że istnieje wspólnota mieszkańców na poziomie gmin czy powiatów, jest podtrzymywana przez radnych, część aktywistów, lokalne elity kształtujące resztki opinii publicznej. Może najmniejsza gmina w Polsce i jednocześnie miasto: Krynica Morska, miałby szanse na stworzenie wspólnoty, przynajmniej poza sezonem turystycznym.

Brak wspólnotowości ujawnia się przy niemal każdej dyskusji samorządu, inwestycji czy zmianie cen usług publicznych. Wszystkie konsultacje są jedynie pozorem, bo jak inaczej określić konsultowanie inwestycji dotyczącej pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców miasta, kiedy opinie wyraża kilkaset osób, czyli nawet mniej niż 1%?

Oczywiście, budowaniu wspólnotowości nie sprzyja konsekwentna centralizacja zarządzania państwem, z którą mamy do czynienia w zasadzie nieprzerwanie od czasu reformy samorządowej. Centralizacja postępowała również za rządów PiS-u, a jednocześnie towarzyszył jej klientelizm oraz podział na samorządy „nasze” i „obce”. „Nasze” dostawały tekturowe czeki, a czasem i realne pieniądze, „obce” nic.

Kraków za rządów PiS-u miał wyjątkową pozycję. Nie był „ich”, ale też nie był „obcy”. Nagle pojawiły się rządowe inwestycje infrastrukturalne, takie jak przebudowa linii kolejowych czy kontynuacja obwodnicy S7. W dodatku od Dziwisza Kraków dostał Dni Młodzieży, a od Sasina „Sasinadę” – pardon, igrzyska olimpijskie. Na pierwszej imprezie Kraków niemal nie stracił. Długi archidiecezji za noclegi pielgrzymów spłacił rząd ze środków na oświatę. Na Sasinadzie Kraków miał zarobić, ale skończyło się na realizacji paru inwestycji (nie tylko w infrastrukturę sportową). W sumie mały plus. I mały wstyd.

Oprócz tego – podobnie jak inne metropolie – Kraków miał dostęp do środków unijnych z poprzedniego okresu budżetowego. Wykorzystywał je również podobnie, robiąc użytek z kredytowania. Nie ma tu większej różnicy, jeśli spojrzeć na inne miasta, może poza tym że Kraków usilnie rozwija komunikację tramwajową.

Jak się jednak okazuje, obywatele, a może bardziej politycy – bo radni są politykami małych ojczyzn, w skrócie małymi politykami – żyją marzeniami. Dawniej śnili o igrzyskach, tych zimowych, a więc mniejszych. Przymuszeni do referendum, dopisali do niego metro. A kto by nie chciał metra? Każdy by chciał. No, może poza góralami, bo oni niczego nie chcą oprócz pieniędzy. Problem z metrem (i nie tylko) jest taki, że najpierw zamawia się opinie ekspertów, a potem i tak robi się to, co się zamarzy. Ekspertyzy postreferendalne sugerowały, że metro jest drogie, a w Krakowie jeszcze droższe. Drogie nie tylko w budowie, ale i w trakcie użytkowania, co jakoś nie przedostało się do świadomości publicznej. Okres przedwyborczy szczególnie uruchamia wyobraźnię, więc już na samym początku kampanii wyobraźnia sunie metrem.

Kolejnym i kto wie, czy nie najważniejszym, problem nie tylko Krakowa, ale i większości samorządów, jest brak wizji przyszłości. Mówiąc konkretniej, wizje rozwojowe, jakie wpisuje się na przykład do dokumentów planistycznych, studium zagospodarowania i strategii rozwojowych, bazują na doświadczeniach dwudziestowiecznych, i to nie zawsze z drugiej polowy tego wieku.

Według ogłoszonej przez GUS w sierpniu 2023 prognozy demograficznej dla Polski, liczba ludności może do 2060 roku spaść z niespełna 37,7 miliona do 34 milionów, a przy najbardziej pesymistycznych założeniach nawet do 27 milionów. I trzeba pamiętać, że liczba 37 milionów jest zawyżona, bo uwzględnia część emigracji, która raczej nie wróci. Tak więc pesymistyczna prognoza jest najbardziej prawdopodobna. Dla tych, którym krakowska sukmana jest najbliższa ciału, podaję, że liczba mieszkańców Małopolski może spaść o 400 tysięcy i to w najbardziej optymistycznym scenariuszu. Według tej samej prognozy w 2060 roku prawie 1/3 mieszkańców Krakowa będzie w wieku poprodukcyjnym, czyli będzie miała więcej niż 65 lat. Wszystkie inwestycje w mieście powinny brać to pod uwagę. Planowanie podziemnych inwestycji infrastrukturalnych obarczone jest więc dużym ryzykiem. Zamiast metra trzeba budować zakłady opiekuńcze, ośrodki pomocy dziennej i hospicja. Taka jest brutalna prawda.

Wśród postulatów kadry zarządzającej placówkami oświatowymi znalazło się ograniczenie liczebności klas szkolnych do osiemnastu osób. Ten postulat zacznie się niebawem sam realizować na skutek nadchodzącego niżu demograficznego. Choć akurat nie nastąpi to w Krakowie, o ile oczywiście sprawdzi się najbardziej optymistyczny scenariusz demograficzny, na co – jak wspominałem – szanse są mniej niż małe.

Budżety miast i gmin, bardzo napięte już przy planowaniu wydatków na rok 2023 i poprzednie, teraz są już zupełną fantazją. A perspektywy na rok przyszły są takie same, nawet jeśli zrealizują się nieśmiałe prognozy o ożywieniu gospodarczym. Niestabilność finansów publicznych na poziomie centralnym przeniesie się na samorządy.

Kryzys to dobry moment na dyskusję o usługach publicznych, nie tylko tych realizowanych przez samorządy. To również dobry czas na rozmowy o podatkach. O progresji podatkowej. O zmianie podejścia do podatku od nieruchomości. Tyle że chyba nikt na takie rozmowy nie jest gotowy, a już na pewno nie klasa polityczna. Na razie mamy dyskusję zdominowaną przez tych, którzy czują się właścicielami miast. Czują się ich właścicielami, bo posiadają w miastach mieszkania i samochody. W związku z tym uważają, że podatki od nieruchomości powinny być niskie, opłaty za parkowanie powinny być niskie, a drogi powinny być szerokie i wyremontowane – zapewne za pieniądze tych, którzy nie są właścicielami mieszkań i samochodów. Najważniejsze jest właśnie prawo do parkowania, teraz ograniczane w miastach przez opłaty.

Reprezentanci takich właścicieli cieszą się z wyroku WSA uchylającego wprowadzenie Strefy Czystego Transportu. Ustanowienie jej ponowną uchwałą może się odwlec o rok, a może nawet więcej. Ten czas można jednak dobrze wykorzystać na znacznie szerszą akcję informacyjną. Może też przy okazji pojawi się refleksja, że oprócz wprowadzenia zakazów związanych ze strefą należy rozbudować transport publiczny w mieście, a może nawet bardziej transport aglomeracyjny. Wymaga to o wiele aktywniejszej roli samorządu województwa we współpracy z metropolią i okolicznymi gminami.

Na zakończenie smutny przykład zza granicy województwa. Urząd Marszałkowski w Opolu zlikwidował połączenie kolejowe z Nysy do Wrocławia przez Grodków Śląski z powodu… zbyt dużej frekwencji. Drodzy samorządowcy ze wszystkich województw, to ślepy tor.

Ruch odnowy, ruch od nowa.

Posted in demokracja, Kraków, polityka, Polska, samorząd with tags , , , , on 20 listopada, 2022 by aristoskr

Krakowskie media donoszą, że powstanie nowy twór pod nazwą Ruch Odnowy Samorządu Małopolskiego. Skojarzenie z Ruchem Odbudowy Polski jest moim prywatnym skojarzeniem, a jak wiedzą ci, którzy mnie znają, mnie się wszystko źle kojarzy. Nie sposób jednak odmówić trafności tezie, że samorząd – nie tylko małopolski – wymaga odnowy, a nawet (moim zdaniem) zbudowania od nowa.

Troska PiS-u o samorządy to łzy ronione przez krokodyla nad przygotowywaną przekąską. Niemniej trzeba przyznać, że dzięki PiS-owi wyraźnie obnażono wszystkie słabości i wady systemu samorządów lokalnych. Część z nich była wpisana już w początek reformy. Utworzenie w 1990 roku małych gmin nie miało żadnych racjonalnych podstaw. Powołano do życia prawie 2500 jednostek, w większości pozbawionych szansy uzyskania funduszy na realizację swoich zadań. Tego błędu nie poprawiła reforma samorządowa AWS, uznawana za najbardziej udaną. Niestety, udana była jedynie w porównaniu do pozostałych trzech reform.

Centralizacja władzy postępuje za PiS-u jeszcze szybciej niż za PO. Gdyby ktoś naprawdę troszczył się o samorządy (swoją drogą, samorząd to wszyscy mieszkańcy danego terytorium, stąd samorząd terytorialny), to starałby się o zwiększanie kontroli mieszkańców nad organami samorządowymi. Tymczasem związek mieszkańców z radnymi przypomina stosunek przerywany. Odbywa się tylko raz na cztery lata. A teraz, dzięki PiS-owi, raz na pięć.

Ordynacja większościowa (okręgi jednomandatowe) powinna dotyczyć tylko najmniejszych gmin, liczących maksymalnie do dziesięciu tysięcy mieszkańców. Należałoby zastanowić się nad okręgami wyborczymi nie mniejszymi niż na przykład dziesięciomandatowe, co przy wprowadzeniu bardziej proporcjonalnego sposobu dzielenia mandatów niż metoda D’Hondta dałoby lepszą reprezentatywność wyborów – lub w ogóle jakąkolwiek reprezentatywność. W Krakowie 15% głosów przynosi w wyborach samorządowych… okrągłe zero mandatów. Gdyby taki wynik osiągnęły dwa komitety wyborcze, to 30% głosujących zostałoby bez swoich przedstawicieli. W większości gmin w Polsce rady składają się z reprezentantów dwóch lub trzech grup politycznych. Przy frekwencji, która tylko raz: w 2018 roku, przekroczyła 50%, a wcześniej ledwo przekraczała 40%, i to w pierwszej turze, bo w drugiej nigdy (poza 2018 rokiem) do tego poziomu nie dobijała, większość mieszkańców, nie tylko z własnej woli, pozostaje bez samorządowej reprezentacji.

Bezpośredni wybór wójtów, burmistrzów i prezydentów powoduje skupienie władzy w rękach jednoosobowych organów, dodatkowo zmniejszając kontrolę radnych nad organami gmin. Sprzyja to powstawianiu dworów i koterii, a przez to jeszcze bardziej oddala mieszkańców od organów samorządu, które już całkiem stają się lokalnymi organami władzy. Powstały udzielne księstwa wielkomiejskie. Na drugim biegunie są gminy wiejskie, które większość dochodów osiągają z dotacji lub subwencji i nie są w stanie pełnić funkcji, do których jakoby zostały powołane. Ciekawe, że na poziomie powiatów i województw zarządy są wybierane przez radnych. Nic nie słychać o paraliżu tych jednostek. Funkcjonują, realizują swoje zadania. Owszem, czasem zmieniają się koalicje i zarządy. Skoro im się udaje, na pewno udałoby się to i gminom, małym i dużym.

W dłuższej perspektywie, którą w Polsce niemal nikt się nie interesuje, bezpośrednie wybory prezydentów, wójtów i burmistrzów szkodzą demokracji i samorządności, a sprzyjają rozwojowi klientelizmu i likwidują niemal w całości możliwość kontroli najważniejszych organów gminy przez obywateli. Jedynym efektywnym narzędziem kontrolnym staje się referendum gminne, będące przecież ostatecznym rozstrzygnięciem.

Nasze gminy w większości nie są w stanie realizować powierzonych im zadań ani prowadzić polityk sektorowych. Ich łączenie z kolei wydaje się mało prawdopodobne. W tej sytuacji celowe byłoby przeniesienie większości zadań planistycznych i zarządczych na poziom powiatów, tak by gminom pozostawić kompetencje na poziomie jednostek pomocniczych większych miast z wprowadzonym obowiązkiem zarządzania partycypacyjnego pozostawionymi zadaniami. To powiaty powinny przejąć realizację zarządzania całością usług publicznych. Powiaty miałaby szansę prowadzić lokalną politykę gospodarczą, wspierając miejscowe przedsiębiorstwa.

Władze zarówno centralne, jak i wojewódzkie musiałyby zrezygnować z bezpośredniego ingerowania w realizację zadań własnych powiatu, a także z ustalania wysokości podatków i opłat lokalnych. Minister finansów powinien przestać wyznaczać wysokość podatków od nieruchomości czy opłat za parkowanie. Władze centralne musiałby też realnie wyceniać wartość zadań powierzonych (np. edukacji) i waloryzować ich koszt, skupiając się nie tylko na kosztach płacowych.

Samorządy musiałyby otrzymać wzmocnione i wyłączne kompetencje planistyczne. PiS obiecywało zlikwidowanie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu. Zamiast tego proponuje ograniczenie ich ważności w czasie (do 3 lat) i związanie ich z planem ogólnym. Czy zdąży te zmiany wprowadzić, nie wiadomo. Nie wygląda też, by była to dla niego sprawa najważniejsza. Uchwalone do tej pory plany miejscowe umożliwiają budowę ponad 80 milionów mieszkań, a następne plany są uchwalane. Może już wystarczy? Zresztą większość developerów i tak buduje na podstawie WZiZT, czyli jak im się podoba.

Problemy samorządów narastają również dlatego, że państwo, tj. władze centralne, nie realizuje swoich konstytucyjnych zadań. Ochrona środowiska, polityka mieszkaniowa, ochrona zdrowia to nie są zadania samorządu. Samorządy są jednak zmuszone podejmować działania w tych zakresach, bo są to zadania niezmiernie istotne. W ten sposób obywatele mają ogarek, a rząd dalej trzyma świecę w twardym uścisku. Wszelkie inne majstrowanie przy samorządach służy wyłącznie przejęciu w nich pełni władzy. One same traktowane są jako łup polityczny. Tak było przed wyborami w roku 2018, tak próbuje się robić teraz.

Tak na marginesie dyskusji: wszystkie decyzje dotyczące kształtu samorządu w Polsce (i nie tylko te) zdawały się pomijać analizę funkcjonalną. Takie analizy robione przed reformą, a w zasadzie kompletną reorganizacją samorządów lokalnych, wskazywały, że województw nie powinno być w Polsce więcej niż od ośmiu do dziesięciu.

Widać, że w kwestii samorządu wiele spraw wymaga zmiany, o ile nie rewolucji. Czy krakowska inicjatywa ma tak ambitne cele? Sądząc ze składu organizatorów, jest raczej próbą odtworzenia w nowych szatach politycznej bazy Jacka Majchrowskiego. Możliwe, że chodzi o budowanie prezydenckiego zaplecza bez prezydenta albo z jego następcą. Wygląda na to, że główna rola przypaść ma ugrupowaniu Szymona Hołowni i jego lokalnemu liderowi Rafałowi Komarewiczowi. Obecność PSL obok niego jest oczywista, skoro wykluczyli wspólny start razem z PO. Obecność posła Rasia i jego grupki nie dziwi tak bardzo jak obecność, ukrywającego się pod szyldem Fundacji na rzecz Demokracji Socjalnej, współprzewodniczącego Małopolskiej Nowej Lewicy Ryszarda Śmiałka. Nie wiadomo, czy razem z lewicą czy raczej bez. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by w tej dosyć utylitarnej formacji uczestniczyła Partia Razem. Do kompletu brakuje chyba tylko Jarosława Gowina, ale niech żywi nie tracą nadziei.

Ostatnio Przyjazny Kraków bywa częściej przyjazny koalicji rządowej niż opozycji. Czy jest przyjazny mieszkańcom, to ocenią mieszkańcy, gdy przyjdzie czas wyborów.

Być może nieoczekiwanym efektem założenia nowej Silnej Grupy pod Wezwaniem (Jacka Majchrowskiego lub nie), będzie zainicjowanie nieco poważniejszej refleksji nad stanem samorządu. Bo takiej refleksji i prawdziwej odnowy samorządność w Polsce niezmiernie potrzebuje.

A wypowiedzenie konkordatu bardzo się przyda

Mieszanie w sondażach

Posted in demokracja with tags , , , , , on 30 października, 2022 by aristoskr

Do wyborów samorządowych raczej dalej niż bliżej, a to z powodu kolejnej próby wydłużenia kadencji samorządów. Mieszanie w sondażach wyborczych trwa, a w Krakowie atmosfera jest nieustannie podgrzewana dodatkowo przez niezaspokojony apetyt Łukasz Gibały. Niespełniony biznesmen i polityk śni sen nieprześniony o fotelu Prezydenta Miasta Krakowa. Niemal co kwartał pojawia się sondaż realizowany na jego zlecenie, w którym to sondażu oczywiście Gibała wygrywa najbliższe wybory.

Ostatnie wyniki komentuje prof. Andrzej Piasecki: „Piłka jest cały czas w grze i obok kandydatów już znanych, takich jak Łukasz Gibała i Małgorzata Wassermann, moim zdaniem szanse o wiele większe niż to, co widać w sondażu, mają pozostali kandydaci, np. rektor Uniwersytetu Ekonomicznego prof. Stanisław Mazur”. Profesora dziwi szybki spadek notowań urzędującego prezydenta Jacka Majchrowskiego, choć może nie powinien. Bieżącą kadencję Majchrowski wygrał jako przedstawiciel komitetu wyborczego zjednoczonej opozycji. Głosowali na niego nawet niektórzy wyborcy PiS-u. Prezydent słynie z tego, że potrafi się dogadywać z przedstawicielami różnych opcji politycznych. To jego mocna strona, która jednak może stać się wadą. Dziś Jacek Majchrowski jest krytykowany ze wszystkich stron, nawet przez własne otoczenie. W radzie miasta nie może liczyć nawet na tych radnych, którzy od lat kandydowali z jego komitetu wyborczego. To pewnie o nich Andrzej Kulig, pierwszy zastępca prezydenta, powiedział kiedyś, że znaleźli się w radzie tylko dlatego, że prezydent wziął ich na listę. Może to być kolejny dowód na to, że nawet Jacek Majchrowski czasem się myli.

W sondażu pojawiło się też pytanie o poparcie komitetów wyborczych w wyborach do Rady Miasta Krakowa. Wyniki nie pokazują jednoznacznych zwycięzców. W grze o wygraną pozostają trzy komitety. Podium otwiera Koalicja Obywatelska z 21% poparcia, zaraz za nią plasuje się Prawo i Sprawiedliwość: 19%, i Komitet Wyborczy Łukasza Gibały: 17%. Dalej znalazła się Polska 2050 Szymona Hołowni: 11%, a dopiero na piątym miejscu Komitet Jacka Majchrowskiego: 10%. Wyniki poniżej 10% uzyskują Nowa Lewica: 8%, i Konfederacja: 6%.

Wbrew temu, co napisano w komentarzach, taki rozkład głosów dałby mandaty tylko trzem ugrupowaniom. Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnich wyborach oprócz PiS-u startował koalicyjny komitet wspierający Jacka Majchrowskiego, składający się z PO, Nowoczesnej i Klubu Prezydenckiego oraz wspierany przez SLD. Prawdopodobna jest próba utworzenia podobnej koalicji, zdolnej do zdobycia większości głosów. A wtedy komitet Gibały mógłby nie uzyskać ani jednego mandatu.

W sondażu pytano także o aktualne preferencje polityczne. Tutaj wygrywa Koalicja Obywatelska: 33% poparcia, na drugim miejscu jest Prawo i Sprawiedliwość: 24%, a na kolejnych Polska 2050 Szymona Hołowni: 17%, Nowa Lewica: 10%, i Konfederacja: 6%. W porównaniu w wynikami osiągniętymi w Krakowie w wyborach 2019 roku, w sondażu PO uzyskała tylko o 2 punkty mniej niż Koalicja Obywatelska (PO, Nowoczesna, Zieloni). PiS traci aż 9 punktów (spadek z 33% do 24%), a Nowa Lewica (SLD, Razem, Wiosna) ponad 5 punktów, bo w wyborach w 2019 w Krakowie osiągnęła 15,11%, co było najlepszym wynikiem od 2001 roku. Konfederacja traci 2 punkty.
Polska 2050 Hołowni w 2019 roku nie startowała, a teraz zajmuje stabilne trzecie miejsce, przynajmniej w Krakowie.

Więcej wątpliwości budzą wyniki sondażu kandydatów na Prezydenta Miasta. Prof. Mazur wielokrotnie się zarzekał, że nie będzie startował przeciw Jackowi Majchrowskiemu. Trudno też sobie wyobrazić, by Rafał Komarewicz, szef klubu radnych Jacka Majchrowskiego, odważył się kandydować przeciw swemu chlebodawcy. Wydaje się więc, że sondażowy sukces Łukasza Gibały powstał w głowie Łukasza Gibały. Wyglądał tak: w pierwszej turze Gibała otrzymałby 24% głosów, na Małgorzatę Wassermann zagłosowałoby 20% wyborców, a na Jacka Majchrowskiego 16%. Mniejsza część głosów w pierwszej turze otrzymaliby: Aleksander Miszalski, popierany przez PO (13%), Rafał Komarewicz z Polski 2050 (10%), Konrad Berkowicz z Konfederacji (4%), Tomasz Urynowicz z Porozumienia (4%) i rektor Uniwersytetu Ekonomicznego Stanisław Mazur (2%). Niezdecydowanych pozostaje 8% ankietowanych.

Ostatnim elementem do uwzględnienia są wybory parlamentarne, które odbędą się przed wyborami samorządowymi. Jakiekolwiek będą ich wyniki – choć wszystko wskazuje dziś na to, że tym razem PiS nie zdoła ich wygrać – niewątpliwie wpłyną na wybory samorządowe, być może w decydujący sposób, już nawet na etapie budowania lokalnych sojuszy i list wyborczych.

A sondaże warto obserwować, jednak bez większej ekscytacji…

A jak tam, sąsiedzi, u was w gminie ?

Czerwony autobus. Albo widmo

Posted in gospodarka, Kraków, polityka, Polska, samorząd with tags , , , , , , , on 3 września, 2022 by aristoskr

Stowarzyszenie Ekonomiki Transportu uczciło 1 września komunikatem, że do 20% gmin w Polsce wraca autobus. Zwykle jeden kursujący do szkoły i z powrotem. To i tak lepiej niż w kolejnych 20% gmin, w których nie kursuje żadna komunikacja publiczna, a co najwyżej słynne busy. Towarowo-osobowe. Reasumując, można ogłosić sukces: ponad połowa kraju ma dostęp do transportu publicznego. W uzupełnieniu należałoby dodać, że od 2015 roku zlikwidowano 230 tysięcy kilometrów linii autobusowych. Lepsze jutro było więc raczej przedwczoraj.

Żyjąc w większym mieście takim jak Kraków, mamy do czynienia z niezwykłą sytuacją: transport publiczny nieustannie się poprawia. Mieszkańcy takiego miasta mają nie tylko lepiej niż ponad połowa reszty kraju, ale zapewne lepiej niż trzy czwarte, choć poziom oczekiwań nie tyle rośnie w miarę jeżdżenia, ile przyspiesza z każdy rokiem. Utyskiwania nad niedoskonałością komunikacji w Krakowie (Warszawie, Trójmieście itp.) są zapewne uzasadnione, ale mogą nie zrobić wrażenia na reszcie kraju.

Przyczyn tego stanu jest kilka. Pierwsza to transformacja systemowa, w wyniku której doszło do zapaści komunikacji publicznej, a przecież i w roku 1989 nie można było transportu publicznego uznać za dobry nawet tam, gdzie był trochę lepszy. Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz z dostępnością europejskich funduszy przedakcesyjnych, a potem funduszy unijnych. Stan komunikacji poprawiał się tam, gdzie komunikacja w ogóle była, czyli w metropoliach i większych miastach.

W tychże samych miastach narastają inne problemy. Zupełnie jak w filmie „Samochody, które pożarły Paryż”. Na szczęście dla Francuzów, akcja filmu toczyła się w Paryżu w Australii – bardzo małym, ale bardzo zmotoryzowanym, bo każdy mieszkaniec miał tam samochód. Prawie jak w prawdziwym mieście, na przykład w Krakowie. W ubiegłym roku na tysiąc mieszkańców Krakowa przypadało 797 samochodów (624 tysięcy samochodów na 782 tysięcy mieszkańców), czyli w zasadzie po jednym samochodzie na każdego mieszkańca zdolnego do prowadzenia samochodu. Samochody zjadają Kraków, co widzą wszyscy oprócz posiadaczy samochodów. Do tego jeszcze dochodzą, a w zasadzie dojeżdżają, pojazdy spoza Krakowa, szczególnie z miejscowości, do których komunikacja publiczna od dawna nie dojeżdża. Słusznie krytykuje się władze Krakowa, że dokonują nadmiernie okazałych inwestycji drogowych, zamiast wspierać komunikację publiczną. Z drugiej strony lobby samochodowe podkreśla, że Kraków to jedno z bardziej zakorkowanych polskich miast. Wytłumaczenie jest takie: albo te korki nie są jednak tak dotkliwe, albo posiadacze samochodów lubią w nich stać.

Po wakacjach komunikacja publiczna w dużych miastach jakoś nie może dojść do siebie, a pasażerowie mają kłopot, by do siebie dojechać. Szereg analiz szuka przyczyn tego nagłego (czyżby?) zahamowania. Wskazuje się na spadek zainteresowania pracą u publicznych przewoźników, na oczekiwania (raczej słuszne) wyższych zarobków i komfortu pracy, czyli tego, na czym publiczni przewoźnicy starali się oszczędzać. Od lat maleje strumień pieniędzy cieknący do samorządów. Te, które korzystały z funduszy europejskich, inwestowały w tabor i trakcję. W rezultacie zajezdnie mamy niemal pełne nowoczesnych pojazdów, tylko nie ma ich kto prowadzić.

Transport publiczny cierpi na te same dolegliwości co cały sektor – finansowany ze środków budżetowych – usług publicznych. Opieka zdrowotna, oświata, transport, administracja zmagają się z brakiem pracowników, niskimi płacami i jeszcze niższym komfortem pracy. Samorządom brakuje pieniędzy, brakuje ich w oświacie i ochronie zdrowia. Kto tylko może, ucieka, szukając wyższych zarobków i (lub tylko) spokoju.

Busines Insider (Onet) analizę sytuacji w przedsiębiorstwach transportu publicznego zatytułował „Tramwaj będzie dobrem luksusowym”. Kłania się Tennessee Williams.

Z projektu budżetu państwa wynika, że pieniędzy ledwie starczy na wyborcze obietnice oraz pensje dla przedstawicieli władzy. Zakupy (w tym kupno uzbrojenia) będą na kredyt. Rok wyborczy przetrwają najsilniejsi, odporni na zimno, i rowerzyści. I ci ostatni będą wszystkiemu winni.
I oczywiście Niemcy, bo Niemcy zawsze są winni. Aktualnie ponad 6 bilionów złotych.

Wyborcza układanka

Posted in demokracja, polityka, Polska, samorząd, wybory with tags , , , , , on 14 czerwca, 2022 by aristoskr

Czemu służą wybory? Wybory służą przedłużeniu władzy PiS‑u. To najkrótsza definicja wyborów w Polsce. Tylko niewielu komentatorów przypomina, że przenoszenie terminów wyborów nie ma żadnych podstaw. Oczywiście Konstytucja tego wprost nie zakazuje, ale w Polsce dzieje się wiele rzeczy, o których autorom Konstytucji się w najgorszych koszmarach nie śniło.

Pierwsza kombinacja dotyczyła wydłużenia kadencji samorządów pod pretekstem wprowadzenia dwukadencyjności organów samorządu, tj. wójtów, burmistrzów i prezydentów. Wtedy PiS było przekonane, że będą to (w 2018 roku) kolejne łatwo wygrane wybory, planowało więc wydłużenie kadencji zwycięskich samorządowców ze swoich szeregów. Zwycięstwo jednak nie było tak okazałe, jak się spodziewano. W kategorii prezydenci miast PiS zdobyło tylko 4 stanowiska, podczas gdy PO zdobyła 23, a SLD (teraz Nowa Lewica)7. Wśród burmistrzów też najwięcej reprezentantów, 69 wprowadziła PO, wyprzedzając PSL o jedną osobę, PiS z 59 przedstawicielami uzyskało dopiero trzeci wynik. Najwięcej zwycięskich wójtów wywodzi się z PSL – 291, z PiS – 203, a z PO – 127. Nieco lepiej wypadło PiS w wyborach do sejmików wojewódzkich. Ostatecznie rządzi w połowie województw, ale bez największego, czyli Mazowsza.

Taki stan dzięki przesunięciu terminu wyborów na rok 2024 utrzyma się więc nie przez pięć lat nowej kadencji, ale może nawet sześć. To długie sześć lat centralizacji władzy, ograniczania samorządności i dzielenia publicznych funduszy między swoich. Mniej więcej podobnie funkcjonowały Włochy w okresie niechlubnych rządów włoskiej chadecji. Jak się potem okazało, nieoficjalnym koalicjantem chadeków była włoska mafia.

Polska reforma samorządowa nie była idealna. Zanim jednak obywatele i samorządowcy zdążyli się jej nauczyć, rząd SLD postawił na poprawienie skuteczności rządzenia i zwiększanie kompetencji władzy wykonawczej. Otrzymaliśmy w rezultacie samorządy zdominowane przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz lokalne parlamenty w powiatach i województwach. Z tym że kompetencje powiatów są ograniczone: realizuje się tam głównie zadania powierzone przez administrację rządową. Kompetencje samorządów województw są znacznie szersze, tyle że samorządy nie mają wystarczających funduszy na realizację zadań. Co innego miasta na prawach powiatu, zwłaszcza te większe, będące jeszcze w dodatku stolicami województw. Tam mamy lokalne ksiąstewka i oazy dobrobytu samorządowego, pogłębiające różnice pomiędzy Polską A/B i C/D

Czy to PiS‑owi przeszkadza? Może odrobinę, bo akurat PiS nie rządzi w większych miastach. Największe, które zdobył, to Zamość, liczący 65 tysięcy mieszkańców. Nawet Przemyśl został PiS‑owi odbity przez kandydata partii Kukiza, choć pewnie bliżej kandydatowi do rządu Morawieckiego niż do opozycji. Za to mniejsze miejscowości łatwiej wspierać (czytaj: przekupywać) mniejszymi kwotami, choć wypisanymi na wielkich czekach, które ładnie wypadają w TVP

Podobnie jak PiS niszczy z powodzeniem polską demokrację, tak też w terenie powoduje erozję samorządności. A przecież ta nigdy nie była idealna. Tak naprawdę samorząd nigdy nie opierał się na władzy rad i radnych samorządowych. Centralizacja władzy w Polsce to proces, którzy rozpoczął się zaraz po reformie samorządowej i trwa nieprzerwanie pomimo zmieniających się rządów. Opozycja musi wypracować nową „konstytucję” dla samorządu, w której znalazłyby się również nowe źródła dochodów gwarantujące realizację zadań własnych na odpowiednim poziomie.

Propozycja przesunięcia terminu wyborów – poza względami taktycznymi – może być też przejawem braku wiary PiS‑u w utrzymanie władzy po wyborach parlamentarnych. Wtedy partia wydłużyłaby sobie panowanie w terenie, licząc na to, że będzie w stanie uzyskać w takich wyborach lepszy wynik niż w wyborach parlamentarnych. To ryzykowna gra, ale może się okazać skuteczna, jeśli opozycja, wygrywając wybory, nie zdoła skutecznie przejąć władzy i; odciąć PiS‑u od wszystkich jawnych i niejawnych źródeł finansowania publicznymi pieniędzmi

No i oczywiście zwycięska opozycja powinna wypowiedzieć konkordat

Many, many, many…

Posted in demokracja with tags , , , , , , on 19 listopada, 2021 by aristoskr

Słowo wyjaśnienia. Jeśli człowiek długo myśli i wolno pisze, to nie nadąża za zmianami. Zacząłem pisać, gdy podwyżki wynagrodzeń (w Krakowie) były jeszcze projektem, a kończę, gdy słowo stało się monetą. I to wypłacaną już od sierpnia. Przeszliśmy na czas zimowy, ale państwo radni uczynili sobie lato.

Nie miał to być tekst o powrocie ABBY, już z prędzej o kasie z piosenki Maryli Rodowicz, choć ABBA to też żywa (jeszcze) gotówka. Po podwyżkach dla administracji centralnej, parlamentarzystów, ministrów, prezydenta, premiera i marszałków izb przyszła pora na samorządy. Te małopolskie – ale i inne-polskie – szykują się do zatwierdzania podwyżek. Prezydent Krakowa będzie zarabiać prawie tyle co prezydent Polski. Wiem, wiem, ma więcej roboty, więcej odpowiedzialności, więcej inteligencji… Ale czy musi? Nawet za dzisiejszą pensję żyje wcale nie najgorzej, tym bardziej że dorabia. Wiem, podległy mu szef MPWiK zarabia prawie dwa razy tyle (37 tysięcy miesięcznie) co prezydent po podwyżce. Trochę to głupio. Może jednak ciut za dużo? Choć i tak mniej niż jego odpowiednik w Kielcach… Wychodzi na to, że prawdziwy raj jest w Kielcach, ale w wodociągach, a nie w jaskini.

Samorządowcy mogą wreszcie ustalić sobie podwyżki. To wszystko dzięki łaskawości prezesa Kaczyńskiego i podpisowi prezydenta Dudy. Po podniesieniu stawek wynagrodzeń dla R-ki fala podwyżek przetacza się przez Polskę od Krakowa (i Tarnowa) do Gdańska, Co prawda, nie wszyscy spieszą się tak jak krakowianie, ale wiadomo nie od dziś, że w Krakowie ceni się każdego centa, a nawet centusia. W największych miastach idą na całego. Prezydenci Warszawy czy Krakowa liczą na wynagrodzenie w kwocie 20 tysięcy złotych, co oznacza podwyżkę o prawie 8 tysięcy. Tyle samo mają wynosić pensje marszałków województw. Radni w największych miastach też spodziewają się podwyżek i tu także chodziłoby o jakieś 70%. Dla przewodniczącego rady (rad) byłby to przeskok z prawie 2,7 tysiąca na blisko 4,3.

Wiem, że wszystkim (no, prawie) jest ciężko. Niektórym jednak jakby mniej. Uważam, że godziwa praca warta jest godziwego wynagrodzenia. Wiem, że kapryśny władca pierścieni z Żoliborza daje i odbiera, ale tego, co wypłacone, już nie odbierze. Jak pamiętacie, kazał oddać świeżo wypłacone premie na cele charytatywne, a potem się okazało, że większość potencjalnych darczyńców nie zna takich celów, a przynajmniej nie zna ich osobiście. Na 151 urzędników z nadania PiS-u tylko siedmioro dokonało wpłat na Caritas, z czego prawdopodobnie tylko jeden przekazał całą otrzymaną kwotę (za „Gazetą Wyborczą”).

Ale… płace pracowników budżetówki zamrożono na kolejny rok. Płace pracowników samorządowych również, a przypominam, że stawki wynagrodzeń zaczynają się znacznie poniżej płacy minimalnej. Ci na samym dole otrzymują premię wyrównawczą, żeby mogli zarabiać minimalne wynagrodzenie ustawowe. Cenię sobie pracę wszystkich (a przynajmniej znacznej części) radnych, wójtów, burmistrzów prezydentów, marszałków etc. etc. etc. Ale… ale wszystko przed „ale” jest PiS-u warte, jak zaznaczył bohater „Gry o tron”.

Według ostatnich badań nierówności majątkowe w Polsce są już największe w całej Unii Europejskiej. Rosły od początku wieku i po chwilowym zatrzymaniu tej tendencji, gdy PiS wprowadziło program 500+, rosną dalej.

Czy o taką solidarność walczyła „Solidarność”? Na pewno nie ta, która dziś jest nominalnie związkiem zawodowym. I znowu sobie powtarzam pytanie… czy o take Polske?

A konkordat oczywiście należy wypowiedzieć.

Awantura o pół metra. 

Posted in Kraków with tags , , , , on 26 października, 2021 by aristoskr

Kraków półmetrem stoi albo leży – zależy, kto się wypowiada. Miasto zamówiło kompleksową analizę, z której wynika, że metro w Krakowie nie ma sensu. Niektórzy radni upierają się jednak, że ma sens, że tak zdecydowano w referendum, że w Warszawie metro jest.

Przy okazji rozmów o metrze (bo trudno to nazwać debatą) wychodzą na światło dzienne wszystkie głęboko skrywane kompleksy i tęsknoty. Jak zwykle, ignoruje się przesłanki naukowe i wymagania przyszłości. A przyszłość wygląda zupełnie inaczej, niż radni ją sobie wyobrażają.

Według prognozy GUS do 2050 roku Kraków straci ponad 10% swoich mieszkańców, a potem będzie jeszcze gorzej. Wśród tych, co zostaną, zacznie przybywać osób w wieku emerytalnym, raczej mało podróżujących po mieście, a już na pewno nie podróżujących codziennie. Takich ludzi bardziej będą interesować metry dzielące ich od sklepu, lekarza czy parku niż metro, a nawet szybki tramwaj. Jeśli już tramwaj, to ważniejsze będzie to, czy jest niskopodłogowy, czy można do niego dotrzeć, nie pokonując schodów, krawężników i progów.

Wśród projektów budżetu obywatelskiego dla mojej dzielnicy był jeden o nazwie „Przystanek Wlotowa bez schodów”. Skąd pomysł ? Wlotowa to najbardziej pechowe przejście podziemne w Krakowie. Powstało, gdy zmodernizowana ul. Wielicka stała się dwujezdniową arterią wylotową z miasta. Jeszcze w czasach PRL-u zaprojektowano system, który miał podgrzewać przejście podziemne. System działał incydentalnie, tak jak ruchome schody przy dworcu autobusowym. Gdy na osiedlu mieszkali ludzie młodzi i sprawni, radzili sobie z przejściem i schodami w górę i w dół. Teraz dla coraz większej liczby mieszkańców schody stanowią przeszkodę nie do pokonania. Niedawny remont przejścia poprawił jego estetykę, ale podstawowej sprawy nie zmienił. Przejście nadal służy głównie młodym i sprawnym.

Wiem, że wszyscy chcieliby pozostać piękni i sprawni przez całe życie. To oczywiście niemożliwe. Jeśli jednak człowiek się postara, może zdoła pozostać przez całe życie mądrym. A mądry człowiek nie musi wiedzieć wszystkiego – wystarczy, że wie, gdzie szukać, z kim rozmawiać i kogo słuchać.

Wracając zaś do naszych baranów, pardon – radnych: chciałbym przypomnieć, że metro to element komunikacji XX wieku. Miało przewozić masy pracujące z sypialni do kombinatów produkcyjnych. Kursuje pod (a czasem nad) ziemią, żeby nie utrudniać samochodom stania w korkach.

Kraków, a pewnie nie tylko on, pracuje nad nowym studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Studium z jednej strony ma zaprogramować rozwój miasta, a z drugiej uwzględnić dokonujące się zmiany. Ma być nowe, tyle że problemy, z którymi się zmagamy, niemal wszystkie są stare. Jednym z nielicznych nowych problemów jest to, że zaczynamy być starzy. W dalszym ciągu nie ma w Polsce polityki urbanistycznej i planistycznej ani przepisów prawa, które by umożliwiały jej przygotowanie. Rządzący mnożą specustawy pozwalające budować bez ładu i składu, byle szybko i byle bez sensu. I takie właśnie mamy bezsensowne budownictwo.

W wydanym w latach 80. ubiegłego wieku projekcie „Kraków 2000” zaprezentowano różne warianty rozwoju Krakowa oraz propozycje inwestycji komunikacyjnych i urbanistycznych. Stworzyli to zaprawdę wizjonerzy – niemal jak projektanci Nowej Huty, miasta przyszłości. Sęk w tym, że zarówno miasto, jak i jego perspektywy rozwoju wyglądają dziś inaczej, niż prognozowano pod koniec XX wieku. Zakład metalurgiczny jest już tylko małym fragmentem zatrudniającego ponad 20 tysięcy ludzi kombinatu. Centra usług (przeróżnych) zlokalizowano w miejscach zupełnie innych niż te, które się kiedyś urbanistom śniły, i często w formie, którą oni nazwaliby koszmarem.

Obowiązkiem zarządzających miastem jest więc teraz takie zaprogramowanie miasta za pomocą dostępnych i ułomnych narzędzi, by dało się w Krakowie jakoś żyć. Do tego są nam potrzebne nie tyle (kilo)metry metra, ile metry torowisk tramwajowych, równych chodników i zieleńców. I zerwanie z nałogiem koszenia trawników niemal na łyso. A w zasadzie zerwanie z koszeniem na stałe.

Może ktoś zapyta, dlaczego tym razem poświęcam tekst sprawie całkiem lokalnej. Niepytany i tak odpowiem. Po pierwsze, tu w Krakowie mieszkam od urodzenia, z jedną niespełna pięcioletnią przerwą na emigrację na warszawski bruk (no, powiedzmy, asfalt), do metra zatem i Krakowa, mi blisko. Po drugie, w każdym z miast drzemie, jak sądzę, jakaś tęsknota za świętym Graalem, który rozwiązałby wszystkie problemy lokalnego świata. W Krakowie takim Graalem jest metro. Tak między nami, gdyby nie ta gonitwa za Graalem, może bylibyśmy już w trakcie budowy premetra, a w zasadzie drugiej linii szybkiego tramwaju (albo i trzeciej). Może więc nie warto błąkać się jak ten rycerz – obłędny – za Graalem (jakkolwiek on u was wygląda), ale robić swoje. No i uważać na białego królika, jak radził Czarnoksiężnik Tim.

A Konkordat, to przecież wiecie sami…

Rozważania o państwie w ruinie.

Posted in polityka with tags , , , , , on 11 grudnia, 2019 by aristoskr

  (Tekst ukazał się w kwartalniku Zdanie nr 3-4 2019)

Państwo PiS nie troszczy się o spójność prawną czy ustrojową, uchwalane nocami przepisy maja stanowić jedynie formalne alibi dla realizacji pomysłów, wymyślanych w dzień, doraźnych i często kulawych koncepcji. Forsowane rozwiązania prawne w bardziej, lub mniej, oczywisty sposób łamią ducha i literę konstytucji.

Jednak skoro z konstytucją nikt od dawna się nie liczy a formalnie jej dni są policzone, to co szkodzi podywagować sobie o nowych rozwiązaniach. Rządy PiS kiedyś się skończą i okaże się wtedy jasno, że niemal wszystkie instytucje państwowe są w ruinie a reguły ich działania oraz wzajemnych relacji trzeba będzie pisać na nowo

Zebrane dotąd doświadczenia pozwalają, przynajmniej mnie, na wysnucie wniosków, że dotychczasowy system polityczny raczej się nie sprawdził. Ale po kolei.

Prezydent.

Aktualnie pełniący obowiązki prezydenta dowiódł chyba, że funkcja prezydenta jest zupełnie zbędna. Kompetencje prezydenta pisane w konstytucji z 1995 roku dawały prezydentowi funkcję arbitra i rozjemcy. Arbitrem bywał tylko czasem Aleksander Kwaśniewski, rozjemcą chyba nikt.  A skoro wyraźnie widać obniżenie się poziomu pozytywnych cech u kolejnych prezydentów, to może  trzeba dać sobie spokój z tą funkcją ?

W ramach kompromisu można by pozostawić funkcję prezydenta wybieranego przez parlament na jedną pięcioletnią kadencję bez możliwości ponownego wyboru. Na wzór niemiecki ale bez ukrytej opcji. Taki prezydent pełniłby funkcje reprezentatywne. Mając do dyspozycji wyłącznie jedną kadencję nie byłby związany wyborami politycznymi. Mógłby, gdyby chciał i potrafił, naprawdę stać na straży prawa i swobód obywatelskich. Gdyby jednak nie zechciał, to wiele by nie mógł nikomu zaszkodzić.

Parlament.

Polski parlament ulega degeneracji tak samo jak polska polityka i polski system partyjny.

Do zwolenników jednomandatowych okręgów zapewne nie dociera, że senat, którzy zawsze był mało przydatny, teraz służy wyłącznie za przedmiot kpin.

Likwidacja tej izby „refleksji” jest niezbędna. Jak zburzenie Kartaginy. Jedyny pożytek z Senatu jest taki, że na jego przykładzie można pokazać do czego prowadzi większościowy system wyborczy oparty o jednomandatowe okręgi wyborcze.

Jednym z problemów polskiej polityki jest stałe zmniejszanie proporcjonalności systemu wyborczego, poprzez stosowanie metody d’Honta i manipulowanie wielkością okręgów wyborczych.

Najlepsze efekty dała chyba jednak ordynacja obowiązująca w 2001 roku.  Mandaty dzielono według zmodyfikowanej metody Sainte-Laguë. Najmniejszy okręg wyborczy miał 7 mandatów (Chrzanów), a największy 19 (Warszawa). Wszystkich 460 posłów wybierano w okręgach wyborczych. Po likwidacji Senatu można by zwiększyć liczbę posłów np. o 30 przywracając listę krajową, co dałoby premię ugrupowaniom, które przekroczyły 10 %. Równocześnie należałoby obniżyć próg wyborczy do 4 procent.

Otrzymalibyśmy Sejm bardziej proporcjonalny, bardziej związany z wyborcami i trochę skazany na wypracowywanie kompromisów. A kompromis jest istotą demokracji.

Trybunał konstytucyjny

To ostatni element tej konstytucyjnej układanki. Niestety wśród jego dokonań sprzed roku 2017 jest więcej porażek niż korzyści, że wspomnę tylko takie ideologicznie i nie posiadające podstaw prawnych werdykty jak obalenie 50 % stawki podatku PIT, unieważnienie liberalizacji ustawy antyaborcyjnej czy koncepcja ochrony życia od poczęcia.

Z stawką 50 jest w ogóle ciekawa sprawa ponieważ Trybunał zakwestionował tryb jej wprowadzenia, za co odpowiedzialny był rząd Marka Belki, przeciwny jej wprowadzeniu.

Nie wprowadził jej również rząd PiS i Samoobrony, choć mógł to zrobić jesienią 2005 roku, a przecież za wprowadzeniem tej stawki PiS wcześniej głosował. Nie zrobił tego i sprawa ostatecznie upadła. Bo PiS przecież zawsze był za sprawiedliwością. PO przynajmniej szczerze zawsze była przeciw

Należałoby więc skończyć z prawotwórczą rolą Trybunału i wprowadzić możliwość uchylania przez Sejm jego postanowień, konstytucyjną większością. Skoro parlament uchwala konstytucję, parlament powinien mieć prawo jej ostatecznej interpretacji.

Możliwość uchylania decyzji Trybunału nie jest taka rzadka w Europie, obowiązuje w Grecji Belgii, czy Finlandii. Praworządność tych krajów nie raczej kwestionowana.

A biorąc pod uwagę poziom kompetencji prawnych, jaki reprezentują aktywni w mediach absolwenci wydziałów prawa wolę wypracowany w proporcjonalnym parlamencie kompromis niż wiarę w nieomylność trybunałów.

Do pełnego szczęścia  brakowałoby jeszcze tylko wykreślenia z konstytucji  zapisów o konkordacie, relikcie religijnego zniewolenia. Wpisać zaś można by  Unię Europejską. Zapis ten niczego nie gwarantuje, ale byłby deklaracją na przyszłość. Jeśli Polska ma przyszłość.

Samorząd czy sam rząd.

Wszelkie raporty na temat funkcjonowania samorządów zostały usunięte na bok. Nikt ich nie czyta. Pomijam fakt, że wszystkie one miały te skazę, że bieżącą sprawność zarządzania ceniły sobie najbardziej. Stąd nierównowagę pomiędzy organami jednoosobowymi gminy a kolegialną radą, którą wprowadził bezpośredni wybór tych pierwszych,  proponowały umocnić poprzez zwiększenie kompetencji organów jednoosobowych. To nic dziwnego, skoro po części pisali je samorządowcy, czyli burmistrzowie, prezydenci wójtowie lub ich doradcy.

Dzisiejsza troska PiS o samorządy to ronienie łez przez krokodyla nad przygotowywaną  do spożycia przekąską.

Centralizacja władzy postępuje za PiS jeszcze szybciej niż za PO. Jeśli już ktoś naprawdę troszczyłby się o samorządy  (p.s. samorząd to wszyscy mieszkańcy terytorium stąd samorząd terytorialny), to działał by na rzecz zwiększania kontroli mieszkańców nad organami samorządów.

Ordynacja większościowa (okręgi) jednomandatowe powinny dotyczyć tylko najmniejszych gmin do 5000 (maksymalnie 10 tys) mieszkańców. Należałoby się zastanowić nad wielkością okręgów wyborczych, tak by nie  mógłby być mniejsze niż 7-8 mandatowe, co przy wprowadzeniu bardziej proporcjonalnego sposobu dzielenia mandatów niż metoda d’Honta, dałoby lepszą reprezentatywność wyborów. Mniejsze okręgi w zasadzie utrwalają układ, w którym w radach jednostek samorządowych nie może pojawić się więcej niż 3 ugrupowania, co praktycznie przekreśla możliwość zaistnienia w radach podmiotów innych niż ściśle polityczne.

No i oczywiście znieść bezpośredni wybór wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Ciekawe, że na poziomie powiatów i województw to radni wybierają zarządy. Nie słychać o paraliżu tych jednostek. Funkcjonują, realizują swoje zadania. Tak, czasem zmieniają się koalicje i zarządy. Skoro im się udaje, na pewno udałoby się to i gminom, małym i dużym.

W dłuższej perspektywie, którą w Polsce niemal nikt się nie interesuje, bezpośrednie wybory prezydentów, wójtów i burmistrzów szkodzą demokracji i samorządności. Sprzyjają rozwojowi klientelizmu i likwidują nieomal w całości możliwości kontrolowania najważniejszych organów gminny przez obywateli. Jedynym efektywnym narzędziem kontroli staje się referendum gminne, które przecież jest ostatecznym rozstrzygnięciem.

Nasze gminy w większości nie są w stanie realizować powierzonych im zadań ani prowadzić polityk sektorowych. Z kolei ich łączenie wydaje się mało prawdopodobne. W tej sytuacji wydaje się celowe przenieść większość zadań planistycznych i zarządczych na poziom powiatów a gminom zostawić kompetencje na poziomie jednostek pomocniczych większych miast z wprowadzonym obowiązkiem zarządzania partycypacyjnego pozostawionymi zadaniami.

Powiaty powinny przejąć realizację zarządzania całością usług publicznych jedynie z wyłączeniem opieki zdrowotnej choć i też nie bez wyjątków. Powiaty miałaby szansę prowadzić ograniczoną politykę gospodarczą wspierając lokalne przedsiębiorstwa.

Władze zarówno centralne jak i wojewódzkie musiałyby zrezygnować z bezpośredniego ingerowania w realizację zadań własnych powiatu, jak również z ustalania wysokości danin zastrzeżonych do kompetencji samorządów czyli podatków lokalnych i opłat lokalnych. Minister finansów przestałby ustalać wysokości podatków od nieruchomości czy opłat za parkowanie. Władze centralne musiałby też realnie wyceniać wartość zadań powierzonych (np. edukacji) i waloryzować ich koszt, nie tylko skupiając się na kosztach płacowych.

Samorządy musiałyby otrzymać wzmocnione i wyłączne kompetencje planistyczne. Należy skończyć wydawaniem Decyzji o Warunkach Zabudowy i Zagospodarowania Terenu. Samorządy uchwalając (bądź nie) plany miejscowe, decydowałyby o warunkach nowych inwestycji. Nie ma planu to znaczy, że nie ma inwestycji. Uchwalone plany do tej pory miejscowe umożliwiają budowę ponad 80 mln mieszkań a następne plany są uchwalane. Może wystarczy ?

Problemy samorządów narastają również dlatego, że państwo tj, władze centralne, nie realizują swoich konstytucyjnych zadań. Ochrona środowiska, polityka mieszkaniowa, ochrona zdrowia to nie są zadania samorządu. Są one jednak zmuszone podejmować działania w tych zakresach, bo są to zadania niezmiernie istotne. W ten sposób obywatele mają ogarek a rząd dalej trzyma twardo świecę w twardym uścisku.

Wszelkie inne majstrowanie przy samorządach służy wyłącznie przejęciu w nich pełni władzy a one same traktowane są jako łup polityczny. Tak stało się właśnie w 2018 roku. Absurdalne wydłużenie kadencji organów samorządów do 5 lat ma jedynie na celu przedłużenie o rok hegemonii politycznej PiS, tam gdzie się jej udało ją zdobyć. Jeśli jeszcze PiS wygra wybory parlamentarne w 2019, co jest bardzo prawdopodobne, to wykorzysta wszystkie możliwości prawne, łącznie z „ziobryzacją” egzekwowania prawa, do odbierania władzy nieposłusznym wójtom, burmistrzom i prezydentom.

Tak na marginesie dyskusji to wszystkie decyzje dotyczące kształtu samorządu w Polsce ( i nie tylko te) zdawały się pomijać analizę funkcjonalną. Takie analizy robione przed reformą , a w zasadzie kompletną reorganizacją samorządów lokalnych, wskazywały, że województw nie powinno być w Polsce więcej niż 8-10.

Ciekawa była też analiza wskazująca na możliwości zachowania podziału kraju na 49 województw i utworzenia ponad nimi 6-8 regionów zdolnych ro realizacji celów polityki regionalnej. Oczywiście ta analiza trafiła też do śmietnika. Albowiem jednym z celów reorganizacji struktur samorządowych było… tak oczywiście dokończenie dekomunizacji.

Ekonomia.

Duży fragment naszej konstytucji poświęcony prawom ekonomicznym, ustrojowi ekonomicznemu. Począwszy od określenia w 20  art. Konstytucji, że podstawą ustroju Rzeczypospolitej „ jest społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych.” To ta część konstytucja która zawiera fundamentalne zasady działania Rzeczypospolitej. Cóż, projekt fundamentów wygląda nieźle, tyle że w rzeczywistości chyba nie został w ogóle zrealizowany.

W części poświęconej prawom ekonomicznym są z kolei zapisy o tym, że – „Władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia, w tym organizowanie i wspieranie poradnictwa i szkolenia zawodowego oraz robót publicznych i prac interwencyjnych.”

Dalej mamy gwarancje zabezpieczenia socjalnego, praw do ochrony zdrowia, edukacji. „Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji środowiska”.(art. 68 ust 4.)

Osobom niepełnosprawnym należy się pomoc w zabezpieczeniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej. (art. 69). Te zapisy albo są traktowane zdawkowo, albo pomijane, albo nie respektowane. Tak przy okazji zniesienie obowiązku szczepień może być uznane za niezgodne z konstytucją.  A przynajmniej powinno

Gwarancje socjalne oraz zapisy o społecznej gospodarce rynkowej nie były chyba przez żaden rząd traktowane poważnie. Dialogiem społecznym zainteresowane były tylko rządy wspierane przez SLD, w latach 2001 -2005.

Trudno powiedzieć czemu, wspierając przemysł polskie rządy wspierały realnie głównie duże przedsiębiorstwa, z oczywistych względów, należące do kapitału zagranicznego.

Nikomu nie wpadło do głowy np. wspieranie, czy choćby tylko nie przeszkadzanie sektorowi spółdzielczemu. W zasadzie spółdzielnie, nie licząc słynnej „Muszynianki” przetrwały niemal wyłącznie w sektorze przetwórstwa mleka oraz jako lokalne niedobitki po Społem.

Działa jeszcze bankowość spółdzielcza ale z klasyczną spółdzielczością podobnie jak w sektorze mlecznym co raz mniej ma wspólnego. Tym nie mniej, to czysto polski kapitał,  ludzie i lokalne inicjatywy. Jeśli coś wspierać, to na pewno spółdzielnie i to nawet bardziej niż spółki komandytowe.

Jeśli zaś czyta się konstytucję ze zrozumieniem, to jest oczywiste, że nasz  system podatkowy rozmija się całkowicie z konstytucyjnymi zapisami. To system degresywny, w którym obciążenia podatkowe maleją wraz ze wzrostem dochodów. Klin podatkowy jest największy i najbardziej uciążliwy dla osób o niskich dochodach.  Podatki majątkowe niemal zlikwidowano a podatek od nieruchomości jest na istotnym poziomie tylko w przypadku nieruchomości wykorzystywanych na cele komercyjne.

Przede wszystkim konieczne jest wprowadzenie progresji podatkowej przy jednolitej kwocie wolnej od podatku co najmniej 5 progach podatkowych oraz wprowadzenie 10 % stawki dla przychodów nie przekraczających 20 000 złotych. Do tego oczywiście trzeba objąć ogólnymi zasadami opodatkowania jednoosobową działalność gospodarczą. Stracą na tym uciekający na kontrakty cywilne członkowie zarządów spółek ale oni i tak mają się zbyt dobrze.

Kolejne kroki wymagają zwiększenia integracji europejskiej w zakresie wspólnej polityki podatkowej. Należy wdrożyć jednolite zasady opodatkowania w zakresie CIT oraz ujednolicić stawki podatkowe. Wielkie koncerny zaczną wreszcie płacić podatki a Unia będzie mogła obejść się bez składek krajów członkowskich. Będzie też miała fundusze na badania naukowe oraz fundusz spójności i wspieranie krajów sąsiednich.

Silna Unia jest w interesie Polski i mniejszych krajów, które nie są wstanie egzekwować przepisów prawa ani przestrzegania norm wobec międzynarodowych koncernów. Lewica musi przedstawić kompleksową wizję rozwoju Unii Europejskiej organizmu politycznego ze zintegrowaną polityką gospodarczą, monetarną i fiskalną. Nasza gospodarka jest częścią unijnej a więc pośrednio światowej gospodarki. Przebąkiwania o niezależności, samodzielności, to groźne bzdury. Prawdziwe wybory dotyczą przyszłości.

Monumentalne plany rządu PiS są tyle nierealistycznie  co szkodliwe. Budowa przekopu przez Mierzeję Wiślaną zakończy się wtedy gdy przybierające wody Bałtyku dotrą w okolice Torunia, który stanie się niechcący portem morskim. To tylko za 50 lat.

 Konserwatyzm i tradycjonalizm zwłaszcza w połączeniu z neoliberalizmem gospodarczym nie rozwiążą żadnego  z problemów. To ucieczka w przeszłość. W dodatku przeszłość wyobrażoną. Przeszłość zaś nie ma przyszłości.

Jeśli jakaś przyszłość jest dla Polski, to musi być ona zorganizowana zupełnie inaczej niż dotychczas. Inaczej nie będzie dla nas żadnej przyszłości.

Kraków, czerwiec 2019