Archiwum dla sejm

Każdemu, ile się należy

Posted in demokracja with tags , , , , on 9 sierpnia, 2021 by aristoskr

Fraza „nam się to należy” to takie motto aktualnej władzy, choć i poprzednie by go nie potępiły. Tylko może tak nieco wstydliwie. Ta władza nie ma wstydu, ale grzechy wytyka innym. Sama jest bezgrzeszna. Polityka „prorodzinna” Jeszczenieomalzjednoczonej Prawicy ujawniła jednak pewne braki. Nie dla wszystkich rodzin starczyło owoców.

Prezes musiał więc wydać zarządzenie o podwyżce uposażeń, pomimo że przecież nie tak dawno zarządził karną obniżkę. O ile obniżka nie wywołała dłuższej dyskusji (i może szkoda), podwyżka wzbudziła emocje. Dyskusję może też powinna.

Pensje są u nas tematem drażliwym. Szczególnie nasze własne. Wszyscy – no, może z wyjątkiem nauczycieli – pogodzili się już z niskimi płacami w oświacie. Szacuje się, że od września niedobory nauczycieli w szkołach będą rekordowe. Kto tylko może, ucieka ze szkoły na emeryturę, rentę, do (niemal) jakiejkolwiek innej pracy.

Pracownicy budżetówki szykują się do strajków, bo dla nich przewidziano zamrożenie płac – pewnie w trosce o klimat, żeby tak szybko się nie ocieplał. Opinia premiera Morawieckiego: „Dziś pomimo tego przyrostu inflacji, który nas niepokoi, jednak ludzie – na szczęście – mogą nabyć więcej artykułów i to jest podstawowa zależność, którą trzeba tutaj mieć na uwadze”, nie dotyczy raczej pracowników budżetówki, oświaty i sektora ochrony zdrowia. Choć z tym zdrowiem i pracownikami sprawa jest bardziej skomplikowana. Specjaliści i dyrektorzy zarabiają nawet więcej niż posłowie i ministrowie, czyli politycy. Reszta wiąże koniec z końcem, ale nie co tydzień.

Wracajmy jednak do naszych baranów. Obecnie, czyli w lipcu 2021, premier zarabia niecałe 15 tysięcy miesięcznie. Po podwyżce będzie to ponad 20 tysięcy – prawie 6 tysięcy więcej. Szeregowy poseł otrzymuje wynagrodzenie 8 tysięcy (tyle co podsekretarz stanu w randze wiceministra), a ma otrzymywać prawie 13 (12 827) oraz dietę w wysokości 2500 złotych. Zapewne skończą się narzekania posłów na trudną sytuację finansową, a ich (podstawowe) potrzeby zostaną wreszcie zaspokojone. Ucieszą się też szefowie (i reszta kierownictwa) ważnych instytucji takich jak KRRiT czy IPN: płace wzrosną im o 40%. Nawet szef NIK nie uniknie tej podwyżki. A trzeba pamiętać, że tzw. er-ce przysługują dodatki stażowe.

Pojawił się pomysł powrotu do systemu płac administracji publicznej z czasów II RP. No więc, owszem, wtedy było lepiej (finansowo) i prezydentowi, i premierowi, i marszałkom. Oficerom wojska i policji także. Pozostali pracownicy sektora państwowego już nie mieli tak różowo, choć i tak o wiele lepiej niż cała (prawie) reszta społeczeństwa. Warto też pamiętać, że ten demokratyczny eksperyment trwał niewiele ponad pięć lat, od końca wojny polsko-bolszewickiej w 1921 roku do maja 1926. Potem było prawie jak teraz.

Uprzejmie więc proszę darować sobie wszelkie polityczne powroty do okresu międzywojennego. Chyba że po to, by przypomnieć Asnyka. Ale wątpię, by politycy akurat Asnyka pamiętali.

U swojego zarania partia Razem zgłaszała postulat, żeby płace parlamentarzystów były określane w relacji do najniższego wynagrodzenia i równe jego trzykrotności. W 2022 roku najniższe wynagrodzenie ma wynosić 3000 zł, więc jego trzykrotnością byłoby 9000 zł – mniej niż po darowanych przez Kaczyńskiego za pośrednictwem Dudy podwyżkach, ale nieco więcej niż obecnie. Pomysł uzależnienia wynagrodzeń polityków od płacy minimalnej nawet mi się podoba, nie tylko dlatego że byłem członkiem założycielem Razem (niech mi wybaczą ci, którzy uważają to za grzech). Taki przelicznik ujawnia faktyczną hierarchię władzy i majątku.

Jeśli parlamentarzyst(k)a ma otrzymywać trzy minimalne wynagrodzenia, to ile powinien dostawać premier? Cztery czy pięć minimalnych wynagrodzeń? Cztery i pół? A prezydent? Skoro może nim zostać każdy – co poniekąd potwierdza aktualny lokator Pałacu Prezydenckiego – to czy nie wystarczy jedno? Żartuję (trochę). Prezydent powinien być opłacany tak jak premier. A szefowie urzędów centralnych? Nie powinni chyba zarabiać więcej niż ministrowie, którym podlegają, a jeśli im nie podlegają, to nie więcej niż szefowie powołujących ich organów.

Tak czy inaczej, związanie płac polityków pełniących jakieś funkcje w państwie z płacą minimalną uważam za sensowne i pożądane. Z korzyścią dla polityków i obywateli. No, chyba że przydarzy się premier, który tę płacę minimalną zamrozi, co już nie raz i nie dwa się zdarzało. W tym jednak wypadku winni będą i politycy, i obywatele. Takiego wybrali sobie premiera.

A konkordat trzeba oczywiście wypowiedzieć, wtedy na garnuszku państwa nie będą już kapelani. Ani w wojsku, ani w policji, ani w urzędach ani… na olimpiadzie.

Gra w numerki – 307

Posted in demokracja with tags , , , , , on 11 lutego, 2021 by aristoskr

Na całej połaci śnieg, nieoczekiwana zima w środku globalnego ocieplenia. Nie mniej nieoczekiwanie Platforma Obywatelska ocknęła się z letargu, być może przedwcześnie, bo do wiosny jeszcze trochę. Chce zagrać wysoko: poprzeczkę ustawiła na poziomie 276 (mandatów). Wedle dostępnych sondaży wyborczych jest to znacznie powyżej możliwości PO/KO. Dlatego politycy PO postanowili podeprzeć się innymi ugrupowaniami opozycyjnymi, oferując im współpracę na własnych zasadach oraz wspólną realizację własnych pomysłów. To znaczy pomysłów PO.

Trudno powiedzieć, do kogo tę ofertę skierowano. Nawet publicyści stale wspierający PO nie wydawali się nią zachwyceni, a co dopiero potencjalni koalicjanci, którzy o proponowanej współpracy dowiedzieli się z mediów po tym, jak logo ich organizacji zostało wykorzystane na konferencji PO bez ich wiedzy i zgody. Jak mówił później Włodzimierz Czarzasty, rozmowy między liderami partyjnymi się toczą, ale do ostatecznych ustaleń daleko. To zresztą łatwo odgadnąć. Lewica rozpoczęła zbiórkę podpisów pod projektem ustawy dopuszczającej legalną aborcję do 12 tygodnia. Projekt, który na pewno odpowiada na postulaty pojawiające się na protestach Strajku Kobiet, budzi kontrowersje – również z tego powodu, że raczej nie widać szans na uchwalenie go przez Sejm w tej kadencji. PO proponuje obywatelski (czyli ich) projekt ustawy o likwidacji abonamentu RTV oraz likwidacji TVP Info. Ktoś, kto podsunął ten pomysł Budce i Trzaskowskiemu, ewidentnie pracuje na rzecz PiS‑u. W demokratycznym i praworządnym kraju nie ma oczywiście miejsca na taką telewizję pseudonarodową. Zmiany, i to radykalne, w zarządzaniu telewizją publiczną są niezbędne, co jednak nie oznacza, że zbędna jest telewizja publiczna. Tak przy okazji: za rządów PO Polska jako jedyny z dużych krajów UE nie przystąpiła do porozumienia nadawców publicznych w projekcie EURONEWS, w związku z czym nie powstała polskojęzyczna wersja programu informacyjnego. Zapewne rząd PiS‑u i tak by z tego porozumienia wystąpił, ale PO nie stworzyła mu takiej sposobności.

Pozostałe propozycje programu 276 też nie wyglądają na produkt tytanów intelektu i specjalistów od polityki społecznej. Postulat przeznaczenia 6% PKB na opiekę zdrowotną rząd Morawieckiego zrealizuje zapewne już w tym roku. Kto wie, czy nawet nie zrealizował go w ubiegłym – ze względu na znaczny spadek PKB, a także wzrost rzeczywistych wydatków na ochronę zdrowia, wcześniej nie planowanych. Do wydatków tych władza doliczy przecież stadiony narodowe, tj. oczywiście szpitale na stadionach, a tanie nie są. O tym, że system opieki zdrowotnej wymaga zmian, że brakuje specjalistów, pielęgniarek, diagnostów, że pogłębiają się nierówności w dostępie do gwarantowanych usług medycznych, eksperci mówią od lat i z tym samym skutkiem: nikt ich nie słucha. Takich zmian nie da się załatwić jedną obietnicą, konieczne są międzypartyjne ustalenia z uwzględnieniem opinii specjalistów, a nie prezentacja w PowerPoincie.

Rząd PiS‑u demontuje – z niejaką konsekwencją – kolejne elementy systemu prawno-instytucjonalnego państwa. Formalnie ma jeszcze co najmniej dwa lata do dyspozycji, a jeśli zdecyduje się niebawem na przedterminowe wybory, to nawet więcej. Zamieszanie w partyjnych przystawkach Zjednoczonej Prawicy może sugerować, że taka opcja jest rozważana przez najważniejszego z prezesów. Doszło do tego, że po raz pierwszy od 1989 roku, a może pierwszy raz w życiu, muszę się zgodzić z Antonim Dudkiem w ocenie sytuacji politycznej. W felietonie dla tygodnika „Polityka” prezentację programową 276 Dudek nazywa falstartem i dziwi się, czemu PO nie zaproponowała dyskusji nad nową koncepcją założeń konstytucyjnych, którą można by nazywać Koalicją 307 (od liczby mandatów wymaganej do sejmowej większość konstytucyjnej). Może stało się tak dlatego, że – pisząc kolokwialnie – nikt w PO nie ogarnia tematu. Konieczność przebudowy instytucji politycznych po ewentualnym obaleniu PiS‑u jest dla bardziej rozgarniętych obserwatorów sceny politycznej oczywista od dawna. Sam piszę o tym już od 2016 roku, kiedy stało się dla mnie jasne, jak będą się toczyć sprawy pod tymi rządami. Zaprojektowanie, poddanie społecznej debacie, nowej konstytucji, która umożliwi stworzenie ładu prawnego po PiS-ie, to zadanie na najbliższy, coraz krótszy czas. Do uchwalenia takiego projektu potrzeba właśnie 307 mandatów. A warto pamiętać jeszcze o jednym: urzędujący prezydent, jeśli nie zostanie usunięty przed końcem kadencji, oprócz narzędzia w postaci weta dysponuje wnioskiem do Trybunału (Pani Przyłębskiej) w trybie prewencyjnym. A Trybunał rozpatruje skargi według kolejności ich złożenia i specjalnie się nie spieszy. Wnioski prezydenta Dudy z 2019 roku czekają do dziś na rozpatrzenie. Tak samo jest z wnioskami z 2018 i 2017 roku – wszystkie w trybie prewencyjnym, złożone w Trybunale przed podpisaniem ustawy. W tym tempie wnioski z roku 2023 byłyby rozpatrzone przed końcem 2030 roku. Tak więc Koalicja 276 mogłaby sobie co najwyżej wydawać rozporządzenia do istniejących, uchwalonych przez PiS ustaw.

Żadna koncepcja polityczna oparta wyłącznie na pobieżnych opiniach i przekonaniach nie daje szans na pokonanie PiS‑u, ale jest jedynie pewną drogą do kolejnej porażki. Aby cokolwiek wygrać, trzeba zbudować nową większość wokół nowego programu. Wspomina o tym również Mariusz Janicki w najnowszym numerze „Polityki”: „Dlatego rządzący nadal czują się bezpiecznie. Wiedzą, że na ulicy władzy nie stracą, bo w Polsce nie ma tradycji zajmowania rządowych gmachów, nie ma milionowych demonstracji i już raczej nie będzie. Kaczyński może przegrać tylko w zwykłych, nudnych wyborach, a tu wierzy w swój elektorat oraz w to, że wciąż kontroluje myślenie swoich przeciwników. Co nakłada taką samą odpowiedzialność na partie opozycyjne, jak na ich wyborców”.

Do roboty więc, do rozmów, do dialogu – o naprawie Rzeczypospolitej. Grę w numerki proszę zostawić loteriom Lotto i Eurojackpot, tam są wyższe wygrane.

(dostępny rówież na stronie KOD – Małopolskie )

Rozważania o państwie w ruinie.

Posted in polityka with tags , , , , , on 11 grudnia, 2019 by aristoskr

  (Tekst ukazał się w kwartalniku Zdanie nr 3-4 2019)

Państwo PiS nie troszczy się o spójność prawną czy ustrojową, uchwalane nocami przepisy maja stanowić jedynie formalne alibi dla realizacji pomysłów, wymyślanych w dzień, doraźnych i często kulawych koncepcji. Forsowane rozwiązania prawne w bardziej, lub mniej, oczywisty sposób łamią ducha i literę konstytucji.

Jednak skoro z konstytucją nikt od dawna się nie liczy a formalnie jej dni są policzone, to co szkodzi podywagować sobie o nowych rozwiązaniach. Rządy PiS kiedyś się skończą i okaże się wtedy jasno, że niemal wszystkie instytucje państwowe są w ruinie a reguły ich działania oraz wzajemnych relacji trzeba będzie pisać na nowo

Zebrane dotąd doświadczenia pozwalają, przynajmniej mnie, na wysnucie wniosków, że dotychczasowy system polityczny raczej się nie sprawdził. Ale po kolei.

Prezydent.

Aktualnie pełniący obowiązki prezydenta dowiódł chyba, że funkcja prezydenta jest zupełnie zbędna. Kompetencje prezydenta pisane w konstytucji z 1995 roku dawały prezydentowi funkcję arbitra i rozjemcy. Arbitrem bywał tylko czasem Aleksander Kwaśniewski, rozjemcą chyba nikt.  A skoro wyraźnie widać obniżenie się poziomu pozytywnych cech u kolejnych prezydentów, to może  trzeba dać sobie spokój z tą funkcją ?

W ramach kompromisu można by pozostawić funkcję prezydenta wybieranego przez parlament na jedną pięcioletnią kadencję bez możliwości ponownego wyboru. Na wzór niemiecki ale bez ukrytej opcji. Taki prezydent pełniłby funkcje reprezentatywne. Mając do dyspozycji wyłącznie jedną kadencję nie byłby związany wyborami politycznymi. Mógłby, gdyby chciał i potrafił, naprawdę stać na straży prawa i swobód obywatelskich. Gdyby jednak nie zechciał, to wiele by nie mógł nikomu zaszkodzić.

Parlament.

Polski parlament ulega degeneracji tak samo jak polska polityka i polski system partyjny.

Do zwolenników jednomandatowych okręgów zapewne nie dociera, że senat, którzy zawsze był mało przydatny, teraz służy wyłącznie za przedmiot kpin.

Likwidacja tej izby „refleksji” jest niezbędna. Jak zburzenie Kartaginy. Jedyny pożytek z Senatu jest taki, że na jego przykładzie można pokazać do czego prowadzi większościowy system wyborczy oparty o jednomandatowe okręgi wyborcze.

Jednym z problemów polskiej polityki jest stałe zmniejszanie proporcjonalności systemu wyborczego, poprzez stosowanie metody d’Honta i manipulowanie wielkością okręgów wyborczych.

Najlepsze efekty dała chyba jednak ordynacja obowiązująca w 2001 roku.  Mandaty dzielono według zmodyfikowanej metody Sainte-Laguë. Najmniejszy okręg wyborczy miał 7 mandatów (Chrzanów), a największy 19 (Warszawa). Wszystkich 460 posłów wybierano w okręgach wyborczych. Po likwidacji Senatu można by zwiększyć liczbę posłów np. o 30 przywracając listę krajową, co dałoby premię ugrupowaniom, które przekroczyły 10 %. Równocześnie należałoby obniżyć próg wyborczy do 4 procent.

Otrzymalibyśmy Sejm bardziej proporcjonalny, bardziej związany z wyborcami i trochę skazany na wypracowywanie kompromisów. A kompromis jest istotą demokracji.

Trybunał konstytucyjny

To ostatni element tej konstytucyjnej układanki. Niestety wśród jego dokonań sprzed roku 2017 jest więcej porażek niż korzyści, że wspomnę tylko takie ideologicznie i nie posiadające podstaw prawnych werdykty jak obalenie 50 % stawki podatku PIT, unieważnienie liberalizacji ustawy antyaborcyjnej czy koncepcja ochrony życia od poczęcia.

Z stawką 50 jest w ogóle ciekawa sprawa ponieważ Trybunał zakwestionował tryb jej wprowadzenia, za co odpowiedzialny był rząd Marka Belki, przeciwny jej wprowadzeniu.

Nie wprowadził jej również rząd PiS i Samoobrony, choć mógł to zrobić jesienią 2005 roku, a przecież za wprowadzeniem tej stawki PiS wcześniej głosował. Nie zrobił tego i sprawa ostatecznie upadła. Bo PiS przecież zawsze był za sprawiedliwością. PO przynajmniej szczerze zawsze była przeciw

Należałoby więc skończyć z prawotwórczą rolą Trybunału i wprowadzić możliwość uchylania przez Sejm jego postanowień, konstytucyjną większością. Skoro parlament uchwala konstytucję, parlament powinien mieć prawo jej ostatecznej interpretacji.

Możliwość uchylania decyzji Trybunału nie jest taka rzadka w Europie, obowiązuje w Grecji Belgii, czy Finlandii. Praworządność tych krajów nie raczej kwestionowana.

A biorąc pod uwagę poziom kompetencji prawnych, jaki reprezentują aktywni w mediach absolwenci wydziałów prawa wolę wypracowany w proporcjonalnym parlamencie kompromis niż wiarę w nieomylność trybunałów.

Do pełnego szczęścia  brakowałoby jeszcze tylko wykreślenia z konstytucji  zapisów o konkordacie, relikcie religijnego zniewolenia. Wpisać zaś można by  Unię Europejską. Zapis ten niczego nie gwarantuje, ale byłby deklaracją na przyszłość. Jeśli Polska ma przyszłość.

Samorząd czy sam rząd.

Wszelkie raporty na temat funkcjonowania samorządów zostały usunięte na bok. Nikt ich nie czyta. Pomijam fakt, że wszystkie one miały te skazę, że bieżącą sprawność zarządzania ceniły sobie najbardziej. Stąd nierównowagę pomiędzy organami jednoosobowymi gminy a kolegialną radą, którą wprowadził bezpośredni wybór tych pierwszych,  proponowały umocnić poprzez zwiększenie kompetencji organów jednoosobowych. To nic dziwnego, skoro po części pisali je samorządowcy, czyli burmistrzowie, prezydenci wójtowie lub ich doradcy.

Dzisiejsza troska PiS o samorządy to ronienie łez przez krokodyla nad przygotowywaną  do spożycia przekąską.

Centralizacja władzy postępuje za PiS jeszcze szybciej niż za PO. Jeśli już ktoś naprawdę troszczyłby się o samorządy  (p.s. samorząd to wszyscy mieszkańcy terytorium stąd samorząd terytorialny), to działał by na rzecz zwiększania kontroli mieszkańców nad organami samorządów.

Ordynacja większościowa (okręgi) jednomandatowe powinny dotyczyć tylko najmniejszych gmin do 5000 (maksymalnie 10 tys) mieszkańców. Należałoby się zastanowić nad wielkością okręgów wyborczych, tak by nie  mógłby być mniejsze niż 7-8 mandatowe, co przy wprowadzeniu bardziej proporcjonalnego sposobu dzielenia mandatów niż metoda d’Honta, dałoby lepszą reprezentatywność wyborów. Mniejsze okręgi w zasadzie utrwalają układ, w którym w radach jednostek samorządowych nie może pojawić się więcej niż 3 ugrupowania, co praktycznie przekreśla możliwość zaistnienia w radach podmiotów innych niż ściśle polityczne.

No i oczywiście znieść bezpośredni wybór wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Ciekawe, że na poziomie powiatów i województw to radni wybierają zarządy. Nie słychać o paraliżu tych jednostek. Funkcjonują, realizują swoje zadania. Tak, czasem zmieniają się koalicje i zarządy. Skoro im się udaje, na pewno udałoby się to i gminom, małym i dużym.

W dłuższej perspektywie, którą w Polsce niemal nikt się nie interesuje, bezpośrednie wybory prezydentów, wójtów i burmistrzów szkodzą demokracji i samorządności. Sprzyjają rozwojowi klientelizmu i likwidują nieomal w całości możliwości kontrolowania najważniejszych organów gminny przez obywateli. Jedynym efektywnym narzędziem kontroli staje się referendum gminne, które przecież jest ostatecznym rozstrzygnięciem.

Nasze gminy w większości nie są w stanie realizować powierzonych im zadań ani prowadzić polityk sektorowych. Z kolei ich łączenie wydaje się mało prawdopodobne. W tej sytuacji wydaje się celowe przenieść większość zadań planistycznych i zarządczych na poziom powiatów a gminom zostawić kompetencje na poziomie jednostek pomocniczych większych miast z wprowadzonym obowiązkiem zarządzania partycypacyjnego pozostawionymi zadaniami.

Powiaty powinny przejąć realizację zarządzania całością usług publicznych jedynie z wyłączeniem opieki zdrowotnej choć i też nie bez wyjątków. Powiaty miałaby szansę prowadzić ograniczoną politykę gospodarczą wspierając lokalne przedsiębiorstwa.

Władze zarówno centralne jak i wojewódzkie musiałyby zrezygnować z bezpośredniego ingerowania w realizację zadań własnych powiatu, jak również z ustalania wysokości danin zastrzeżonych do kompetencji samorządów czyli podatków lokalnych i opłat lokalnych. Minister finansów przestałby ustalać wysokości podatków od nieruchomości czy opłat za parkowanie. Władze centralne musiałby też realnie wyceniać wartość zadań powierzonych (np. edukacji) i waloryzować ich koszt, nie tylko skupiając się na kosztach płacowych.

Samorządy musiałyby otrzymać wzmocnione i wyłączne kompetencje planistyczne. Należy skończyć wydawaniem Decyzji o Warunkach Zabudowy i Zagospodarowania Terenu. Samorządy uchwalając (bądź nie) plany miejscowe, decydowałyby o warunkach nowych inwestycji. Nie ma planu to znaczy, że nie ma inwestycji. Uchwalone plany do tej pory miejscowe umożliwiają budowę ponad 80 mln mieszkań a następne plany są uchwalane. Może wystarczy ?

Problemy samorządów narastają również dlatego, że państwo tj, władze centralne, nie realizują swoich konstytucyjnych zadań. Ochrona środowiska, polityka mieszkaniowa, ochrona zdrowia to nie są zadania samorządu. Są one jednak zmuszone podejmować działania w tych zakresach, bo są to zadania niezmiernie istotne. W ten sposób obywatele mają ogarek a rząd dalej trzyma twardo świecę w twardym uścisku.

Wszelkie inne majstrowanie przy samorządach służy wyłącznie przejęciu w nich pełni władzy a one same traktowane są jako łup polityczny. Tak stało się właśnie w 2018 roku. Absurdalne wydłużenie kadencji organów samorządów do 5 lat ma jedynie na celu przedłużenie o rok hegemonii politycznej PiS, tam gdzie się jej udało ją zdobyć. Jeśli jeszcze PiS wygra wybory parlamentarne w 2019, co jest bardzo prawdopodobne, to wykorzysta wszystkie możliwości prawne, łącznie z „ziobryzacją” egzekwowania prawa, do odbierania władzy nieposłusznym wójtom, burmistrzom i prezydentom.

Tak na marginesie dyskusji to wszystkie decyzje dotyczące kształtu samorządu w Polsce ( i nie tylko te) zdawały się pomijać analizę funkcjonalną. Takie analizy robione przed reformą , a w zasadzie kompletną reorganizacją samorządów lokalnych, wskazywały, że województw nie powinno być w Polsce więcej niż 8-10.

Ciekawa była też analiza wskazująca na możliwości zachowania podziału kraju na 49 województw i utworzenia ponad nimi 6-8 regionów zdolnych ro realizacji celów polityki regionalnej. Oczywiście ta analiza trafiła też do śmietnika. Albowiem jednym z celów reorganizacji struktur samorządowych było… tak oczywiście dokończenie dekomunizacji.

Ekonomia.

Duży fragment naszej konstytucji poświęcony prawom ekonomicznym, ustrojowi ekonomicznemu. Począwszy od określenia w 20  art. Konstytucji, że podstawą ustroju Rzeczypospolitej „ jest społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych.” To ta część konstytucja która zawiera fundamentalne zasady działania Rzeczypospolitej. Cóż, projekt fundamentów wygląda nieźle, tyle że w rzeczywistości chyba nie został w ogóle zrealizowany.

W części poświęconej prawom ekonomicznym są z kolei zapisy o tym, że – „Władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia, w tym organizowanie i wspieranie poradnictwa i szkolenia zawodowego oraz robót publicznych i prac interwencyjnych.”

Dalej mamy gwarancje zabezpieczenia socjalnego, praw do ochrony zdrowia, edukacji. „Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji środowiska”.(art. 68 ust 4.)

Osobom niepełnosprawnym należy się pomoc w zabezpieczeniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej. (art. 69). Te zapisy albo są traktowane zdawkowo, albo pomijane, albo nie respektowane. Tak przy okazji zniesienie obowiązku szczepień może być uznane za niezgodne z konstytucją.  A przynajmniej powinno

Gwarancje socjalne oraz zapisy o społecznej gospodarce rynkowej nie były chyba przez żaden rząd traktowane poważnie. Dialogiem społecznym zainteresowane były tylko rządy wspierane przez SLD, w latach 2001 -2005.

Trudno powiedzieć czemu, wspierając przemysł polskie rządy wspierały realnie głównie duże przedsiębiorstwa, z oczywistych względów, należące do kapitału zagranicznego.

Nikomu nie wpadło do głowy np. wspieranie, czy choćby tylko nie przeszkadzanie sektorowi spółdzielczemu. W zasadzie spółdzielnie, nie licząc słynnej „Muszynianki” przetrwały niemal wyłącznie w sektorze przetwórstwa mleka oraz jako lokalne niedobitki po Społem.

Działa jeszcze bankowość spółdzielcza ale z klasyczną spółdzielczością podobnie jak w sektorze mlecznym co raz mniej ma wspólnego. Tym nie mniej, to czysto polski kapitał,  ludzie i lokalne inicjatywy. Jeśli coś wspierać, to na pewno spółdzielnie i to nawet bardziej niż spółki komandytowe.

Jeśli zaś czyta się konstytucję ze zrozumieniem, to jest oczywiste, że nasz  system podatkowy rozmija się całkowicie z konstytucyjnymi zapisami. To system degresywny, w którym obciążenia podatkowe maleją wraz ze wzrostem dochodów. Klin podatkowy jest największy i najbardziej uciążliwy dla osób o niskich dochodach.  Podatki majątkowe niemal zlikwidowano a podatek od nieruchomości jest na istotnym poziomie tylko w przypadku nieruchomości wykorzystywanych na cele komercyjne.

Przede wszystkim konieczne jest wprowadzenie progresji podatkowej przy jednolitej kwocie wolnej od podatku co najmniej 5 progach podatkowych oraz wprowadzenie 10 % stawki dla przychodów nie przekraczających 20 000 złotych. Do tego oczywiście trzeba objąć ogólnymi zasadami opodatkowania jednoosobową działalność gospodarczą. Stracą na tym uciekający na kontrakty cywilne członkowie zarządów spółek ale oni i tak mają się zbyt dobrze.

Kolejne kroki wymagają zwiększenia integracji europejskiej w zakresie wspólnej polityki podatkowej. Należy wdrożyć jednolite zasady opodatkowania w zakresie CIT oraz ujednolicić stawki podatkowe. Wielkie koncerny zaczną wreszcie płacić podatki a Unia będzie mogła obejść się bez składek krajów członkowskich. Będzie też miała fundusze na badania naukowe oraz fundusz spójności i wspieranie krajów sąsiednich.

Silna Unia jest w interesie Polski i mniejszych krajów, które nie są wstanie egzekwować przepisów prawa ani przestrzegania norm wobec międzynarodowych koncernów. Lewica musi przedstawić kompleksową wizję rozwoju Unii Europejskiej organizmu politycznego ze zintegrowaną polityką gospodarczą, monetarną i fiskalną. Nasza gospodarka jest częścią unijnej a więc pośrednio światowej gospodarki. Przebąkiwania o niezależności, samodzielności, to groźne bzdury. Prawdziwe wybory dotyczą przyszłości.

Monumentalne plany rządu PiS są tyle nierealistycznie  co szkodliwe. Budowa przekopu przez Mierzeję Wiślaną zakończy się wtedy gdy przybierające wody Bałtyku dotrą w okolice Torunia, który stanie się niechcący portem morskim. To tylko za 50 lat.

 Konserwatyzm i tradycjonalizm zwłaszcza w połączeniu z neoliberalizmem gospodarczym nie rozwiążą żadnego  z problemów. To ucieczka w przeszłość. W dodatku przeszłość wyobrażoną. Przeszłość zaś nie ma przyszłości.

Jeśli jakaś przyszłość jest dla Polski, to musi być ona zorganizowana zupełnie inaczej niż dotychczas. Inaczej nie będzie dla nas żadnej przyszłości.

Kraków, czerwiec 2019

Dzieje głupoty w Polsce.

Posted in polityka with tags , , , , on 17 lipca, 2018 by aristoskr

Głupota polityków potrzebuje ignorancji rządzonych. Ta zasada jest tak stara jak rządy. Starsza niż demokracja. Aktualna, nie tylko w Polsce choć w Polsce potrzeba ignorancji jest większa niż gdzie indziej.

Rządzący zorganizowali obchody rocznicy polskiego parlamentaryzmu, którą wymyślili chyba ignoranci historyczni, podobni do tych na posadkach w IPN-e …

Co zdarzyło się 550 lat temu ? Ano nic…

Jak podaje portal www.dzieje.pl wspierany przez rządowy PAP – 13 lipca odbyło się spotkanie Kazimierza Jagiellończyka z prowincjonalnym sejmikiem wielkopolskim, na którym ustalono, że sejmik nie pomoże królowi, bo nie może. Potem, jak podaje portal-

„Sejm walny w Piotrkowie rozpoczął obrady 9 października 1468 r. Zebrali się na nim król, członkowie rady królewskiej oraz posłowie, którzy zostali wybrani na sejmikach prowincjonalnych. Podczas obrad podjęto różne sprawy. Do posłów król razem z członkami rady zwrócił się w sprawie znalezienia sposobu na dokonanie wypłaty żołnierzom zaległego żołdu. Posłowie uznali jednak, że nie posiadają odpowiedniego mandatu do podjęcia decyzji o udzieleniu pomocy królowi w tej sprawie. W związku z tym sejm nie podjął żadnej decyzji, ale odesłał ją na sejmiki prowincjonalne, które miały się odbyć 6 grudnia w Kole (sejmik wielkopolski) oraz 8 grudnia w Nowym Mieście Korczynie (sejmik małopolski).”

Czyli 550 lat temu w lipcu odbyło się dokładnie to samo co w namiocie u Prezydenta.

Z tą tylko różnicą, że w Piotrkowie przemawiał jeden z ważniejszych królów w polskiej historii a w namiocie w Warszawie, najwyższy rangą urzędnik wielkiego pałacu. I tam, i tu drodzy Polacy nic się nie stało.

Można zaryzykować twierdzenie, że 550 lat rozpoczęły się w Polsce konsultacje podatkowe ale tych tradycji akurat obecny rząd nie stara się kultywować. Posłowie natomiast, zgodnie z inną tradycją twierdzą, że ich głos się nie liczy. No chyba, że głos ma poseł bez żadnego trybu.

Trzeba być wyjątkowym ignorantem, o wyjątkowej naiwności, żeby spokojnie przyjmować brednie, jakimi karmieni są Polacy.

Jest na to 120 tysięcy dowodów w postaci podpisów pod wnioskiem o zniesienie obowiązku szczepień, podczas gdy odrobinę choćby zorientowani w temacie wiedzą, że jedynie powszechność szczepień daje im skuteczność.

Prawdziwa historia polskiego parlamentaryzmu zaczęła się w 1918 roku i jest pełna błędów i wypaczeń. Oparta na demokratycznych założeniach Konstytucja marcowa z 1921 roku już po 4 latach została ciśnięta do kosza przez Józefa Piłsudskiego i jego sanatorów. Kwietniowa przypominała dzisiejszą turecką.  Gdyby Viktor Orban ją znał pewnie by przepisał zamiast tworzyć węgierską od nowa. I zostałby wtedy prezydentem a nie premierem.

W PRL decyzje plenum KC były ważniejsze niż konstytucja choć oficjalnie twierdzono inaczej. Stąd próby legalizacji stanu wojennego nawet post factum i trochę wbrew logice wydarzeń.

Dzisiejszej władzy ani na legalizacji, ani na logice specjalnie nie zależy.

Naczelnik państwa nie musi być ani prezydentem, ani premierem. Nie musi nawet być w Sejmie, choć bycie w Sejmie chyba lubi.

Wybieranie do politycznej celebry wydarzeń bez większego znaczenia lub w ogóle historycznie nie potwierdzonych jak np. chrzest Polski, służyć ma doraźnym politycznym interesom. Jak pisał Wyspiański „Masz tu kaduceusz polski, mąć nim wodę, mąć. Mąć tę narodową kadź, serca truj, głowę trać!”