Droga krzyżowa


Wyjeżdżając za miasto drogą może nie ekspresową, ale też nie jakąś polną, i nie przekraczając zbytnio dozwolonej prędkości, szybko dostrzeżemy, patrząc ostrożnie na boki, a to samotny krzyż, a to kapliczkę – bo a to rozstaje dróg, a to pamiątka po ofiarach, a to taka obrona od wszelkiego złego. Zaprawdę powiadam wam: każda droga w Polsce jest drogą krzyżową. Krzyż jest talizmanem, totemem, znakiem przydrożnym. Ma chronić, bronić, przestrzegać. Magia, modlitwa, cud i czary. No cóż, podobno placebo działa skuteczniej.
Być może właśnie ta troska o skuteczne działanie spowodowała, że doszło do tego – nie waham się napisać – cudu w Warszawie. I to wcale nie nad Wisłą, tylko przy Placu Bankowym. Prezydent miasta stołecznego Warszawy wydał zarządzenie o usunięciu symboli religijnych z urzędu. Koniec cudu.
Według spisu powszechnego, 52% mieszkańców stolicy zadeklarowało przynależność do jakiegokolwiek wyznania, a 50% zadeklarowało, że są katolikami. Wygląda na to, że katolicy nie są już w stolicy większością, choć pozostają największą grupą światopoglądową. Stąd może taka decyzja prezydenta. Ale dając świeckości ogarek, nie odmówił prezydent świeczki kościołowi: oświadczył, że uroczystości miejskie nadal będą się odbywały z mszami, dzwonami i ornatami.
Cóż, wiem doskonale, że w Polsce prawie nikt nie rozumie konstytucyjnych zasad. A ci, którzy zdają się je rozumieć, akurat nie mają ochoty się do nich stosować. Konstytucja gwarantuje niemieszanie porządków państwowego i religijnego. Ten zapis jest pusty od czasu jego uchwalenia. Decyzja prezydenta Warszawy to pierwszy drobniutki, niemowlęcy kroczek na drodze do przestrzegania Konstytucji. Nie na drodze do rozdziału państwa od kościoła (katolickiego), bo takiego zapisu w Konstytucji nie ma.
Oczywiście, od razu odezwali się obrońcy krzyża. Ciekawe, że krzyż ma jakiegoś pecha do obrońców. Czekam na decyzję o beatyfikacji dwóch posłów, którzy powiesili krzyż w sali sejmowej. Oczywiście nielegalnie, oczywiście w nocy i – jak twierdzą oszczercy – po maluchu. Albo po paru. I po marszałkowskim fotelu, który posłużył im za drabinę. Jak powiedział wówczas marszałek senior (a był nim profesor Józef Kaleta, członek SLD, a wcześniej PZPR), „byłoby rzeczą najgorszą dla perspektyw Polski, gdyby rozpętano wojnę o symbole, zastępując nią spór o przyszłość kraju i Polaków”. Tak więc krzyż wisi w Sejmie dzięki paru maluchom i PZPR. Nie ściągnęli go nawet marszałkowie Oleksy, Borowski ani Cimoszewicz. Nietaktem byłoby się domagać, by ściągnął go marszałek Hołownia, autor – bądź co bądź – biografii Boga („Bóg. Życie i twórczość”).
Był też krzyż z Krakowskiego Przedmieścia – symbol, ale i oręż, jak to zwykle krzyż. Miał swoich obrońców, ale Kościół nagle ogłosił, że nie jest nim zainteresowany. Krzyż zrobił swoje?
A stara stolica Polski? Oczywiście nie Gniezno, bo Gniezno nigdy nie było stolicą niczego, ale Kraków. A w Krakowie przynależność do jakiegokolwiek wyznania zadeklarowało aż 59% mieszkańców. Prawie wszyscy z nich to katolicy (58% mieszkańców), przynajmniej deklaratywni, plus jeden biskup z Poznania. Mamy też 41 Jedai oraz 138 pastafarian. Tych ostatnich jest już więcej niż członków Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich. 13% zadeklarowało brak wyznania, a 27% odmówiło odpowiedzi na tak zadane pytanie.
W Krakowie na straży krzyża oraz kościoła nie tylko Mariackiego (i jego nieruchomości) stoi biskup Jędraszewski. Oprócz legalnych bądź zalegalizowanych krzyży mamy też krzyż dostawiony samowolnie na Plantach przy ulicy Basztowej przy obelisku upamiętniającym ofiary policji z 1936 roku.
Krzyże warszawskie wziął pod obronę cały episkopat. Jak poucza jego rzecznik, krzyż (na ścianie) nie oznacza, że urzędnik państwowy kieruje się nakazami religijnymi, ale że jest zobligowany do jak najrzetelniejszego wypełniania swoich obowiązków służbowych oraz sprawiedliwego i równego traktowania wszystkich współobywateli. Koniec cytaty.
Ja uważam, że to może być ciekawy eksperyment. Jeśli w urzędzie miasta Warszawy nie spadnie nagle jakość obsługi i efekty pracy, to będzie oznaczać, że urzędnicy radzą sobie bez krzyży. A jeśli – nie daj bóg – coś się poprawi… to strach wyciągać wnioski.
A tak już całkiem na poważnie: urzędy publiczne i wszystkie instytucje powinny być wolne od symboli religijnych. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie rozumie demokracji ani systemu prawnego, w którym funkcjonujemy, opartego na powszechnych deklaracjach praw. Demokracja nie potrzebuje boskiej, papieskiej ani tym bardziej biskupiej legitymizacji. Jedyna jej legitymizacja pochodzi od wyborców. Jeśli więc jakiś przedmiot symboliczny oprócz godła miałby znajdować się w pokoju urzędnika publicznego, to powinna to być Konstytucja – z wyraźnym znakami czytania ze zrozumieniem. Obawiam się, że marszałek Hołownia ma egzemplarz bez takich śladów.

Dodaj komentarz