Archiwum dla Kwiecień, 2024

Słowo ostatnie

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , on 26 kwietnia, 2024 by aristoskr


O wyborach, oczywiście. Oczywiście, samorządowych. Bo za miesiąc z haczykiem wybory europejskie. Co ciekawe, w kraju nad Wisłą (i Wisłokiem) poparcie dla Unii Europejskiej jest cały czas jednym z największych w Europie, a frekwencja – ta rzeczywista – najniższa ze wszystkich wyborów w Polsce i jedna z najniższych w UE.
Ale wracajmy do naszych buraków i w ogóle warzyw, choć w zasadzie ogórki to owoce. Dlaczego ogórki? Bo do poniższych rozważań skłonił mnie tekst z krakowskiej, coraz mniej lokalnej „Wyborczej”. „Mizeria kandydatów była porażająca” – napisał Tomasz Ulanowski, dziennikarz naukowy, z wykształcenia anglista, światopoglądowy naturalista.
Pan Tomasz ubolewa na niską frekwencją, choć biorąc pod uwagę wybory samorządowe, tegoroczne 51,9% było tylko odrobinę niższe od wyniku z 2018 roku: 54,9%, a przecież i tak wyższe niż w roku 2014: 47,%. Więc, panie Tomaszu, powodów do marudzenia nie widzę.
Potem pan Tomasz narzeka na kandydatów, pisząc, że może z perspektywy metropolii tego nie widać, ale w Polsce powiatowej (a pewnie i gminnej) „mizeria kandydatów w wyborach samorządowych była porażająca”. Tu patrząc z prowincjonalnej, ale jednak metropolii, powiem, że Kraków to też powiat. Ale i gmina. A więc niestety mizeria. Oczywiście, kandydatów więcej, przez co wśród ogólnej mizerii łatwiej o rodzynka. Lub rodzynkę. Generalnie, winne grona.
Bo – jak pisał stary Litwin o grzeczności – demokracja nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym się kończy, jak nogą zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo. Demokracja to reguły, zasady, wiedza, prawo i pieniądze. Z tym że pieniędzy zwykle akurat jest najmniej, a do wiedzy garnie się garstka. Albo i nawet jeden czy dwa palce.
Pan Tomasz mieszka w gminie Wieliczka, czyli w gminie miejsko-wiejskiej. Żali się, że żaden z kandydatów nie zapukał do jego drzwi. Do moich też nie, choć to inna gmina. Trochę to rozumiem, bo czwarte piętro, a na domofonie napis, żeby obcych nie wpuszczać. Trzeba też wziąć pod uwagę, że taki kandydat mógłby źle trafić – np. na mnie. Nie cierpię ignorancji, a jest ona normą wśród kandydatów i nierzadko też wśród radnych, którym czasem i cała kadencja nie starczy, by opanować prawo obowiązujące samorządy i w samorządach. Wolałbym się spotkać z kandydatami na neutralnym gruncie, gdzie oni mieliby szansę ucieczki, a ja mógłbym trzasnąć drzwiami z niesmakiem i wyjść z godnością.
Wolałbym, żeby w krzyżowy ogień brali kandydatów dziennikarze, żeby stawiali trudne pytania, prześwietlali programy i odpowiedzi. Ale po tej kampanii wiemy na pewno jedno: dziennikarzy już nie ma. Wyborcy zostali sami w gąszczu deklaracji, prawd, półprawd, szarego i czarnego PR-u (z przewagą czarnego). Raj dla wszelkiej maści populistów.
Cieszę się, jeśli kampania jest stosunkowo krótka i kandydaci nie zdążą mnie zniechęcić nie tylko do siebie, ale i do aktu głosowania w ogóle. Zdaję sobie jednak sprawę, że w wyborach, szczególnie samorządowych, kandydatom łatwo nie jest, a już na pewno tym, którzy odrobinę kumają, czają czaczę, coś wiedzą. Bo wiedzą, że wiele to nie mogą. Im mniejsza gmina, tym mniej. A jeśli w ogóle coś da się zrobić, to są to zwykle rzeczy pospolite, mało fascynujące, szybko ulegające zapomnieniu i zatarciu. Jakiś chodnik, jakaś dróżka, skwer, trzy drzewka i krzaczek. Nowy przystanek komunikacji to już inwestycja strategiczna w gminie. Co innego metropolia. Tu obiecać można prawie wszystko.
Pana Tomasza irytuje, że kandydaci nie potrafią zaprezentować spójnego programu. A kogo nie irytuje? Że opowiadają, jacy są wspaniali. Mnie najbardziej irytuje opowiadanie, że kandydat kocha swoją gminę. Demokracja to nie harlequin, tęsknoty, marzenia i spotkania, i rozłąki. Nie te bajki, które jednak z uporem godnym lepszej sprawy opowiada się przed każdymi wyborami. I te urocze fotografie z pieskami i kotkami jak z TikToka. W Wieliczce kandydat miał zdjęcie z koniem – przynajmniej oryginalnie, choć nie wiem, czy koń by się uśmiał czy nie. Pan Tomasz żartował, że rozważał głosowanie na konia. Cóż, jeden koń został powołany już raz na senatora. Podobno nie był gorszy niż inni.
Ja mam inny przepis na głosowanie. Podzielę się nim z czytelnikami, bo – jak wiadomo – niedługo kolejne wybory. Najpierw wybieram stosunkowo najmniej obrzydliwą listę, co nie zawsze jest łatwe, zwłaszcza im więcej się wie o listach i o tym, jak powstawały. Potem na tej liście wybieram stosunkowo najmniej obrzydliwego kandydata lub kandydatkę i stawiam na nim/niej krzyżyk. I po bólu. Do następnych wyborów. W Wieliczce czy w jakiejkolwiek innej gminie.

Dogrywki, dogryzki, dożynki.

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , , , , , , on 19 kwietnia, 2024 by aristoskr


W lokalnych grach o tron odbywa się gdzieniegdzie druga i ostatnia tura. Jest o co walczyć, choć może nie tyle o pieniądze, ile o władzę i prestiż. Jaka gmina, taki tron. Ci, którym się wydaje, że się znają, mówią, że tron warszawski to przepustka do walki o wielki pałac z żyrandolami. Rzeczywistość nie całkiem to potwierdza. Co prawda, dwóch prezydentów Polski rządziło wcześniej stolicą, ale dwóch nią nie rządziło, a piąty, Wałęsa, nie rządził wcześniej niczym, za to – jak twierdzą złośliwcy, czyli ci, którzy się znają – potem też nie.
Ale wracajmy do gmin, a w zasadzie do tych gmin, które są miastami. Ważne dożynki – pardon, dogrywki – odbędą się w tę niedzielę we Wrocławiu, Poznaniu, Gdyni, Rzeszowie, Częstochowie i Stołeczno-Królewsko-Cesarskim Mieście Krakowie.
W Poznaniu i Rzeszowie, jak się wydaje, nie będzie niespodzianki. W Gdyni sensacja goni sensację. Najpierw do drugiej tury nie wszedł wieczny prezydent, najbardziej niezależny z niezależnych, założyciel Ruchu Stu, ojciec prezydentury Lecha Wałęsy: Wojciech Szczurek. Nikt nie spodziewał się tej porażki, a przecież powinni się jej spodziewać wszyscy. Szczurek upadł tak jak lotnisko w Gdyni. Niespodzianką jest też to, kto będzie walczył o tron po Szczurku. Aleksandra Kosiorek, radczyni i współwłaścicielka kancelarii prawnej. była jedną z organizatorek protestów przed sądami i liderką Strajku Kobiet w Gdyni. Jest również aktywną członkinią stowarzyszenia Prawniczki ProAbo, które pisze o sobie w ten sposób: „Jesteśmy prawniczkami i opowiadamy się za zapewnieniem powszechnego dostępu do przerywania ciąży” (za „Gazetą Wyborczą”). Kosiorek zatem to całkowite przeciwieństwo dotychczasowego prezydenta. Jej rywalem jest szef radnych PO popierany przez Lewicę i Zielonych. I tu kolejna niespodzianka: sondaż „Gazety Wyborczej” daje Kosiorek przewagę 46% do 21%. Sprawa mogłaby się wydawać już rozstrzygnięta, jednak 1/3 ankietowanych jeszcze nie dokonała wyboru. Przegrana Kosiorek byłaby więc niespodzianką, ale – jak okazuje – Gdynia jest miastem niespodzianek.
O wiele zabawniej kształtuje się sytuacja we Wrocławiu. Tu zaskakujący splot wydarzeń miał miejsce jeszcze przed pierwszą turą. Donald Tusk oficjalnie udzielił poparcia urzędującemu Jackowi Sutrykowi, ignorując kandydata lokalnych struktur PO. W drugiej turze Sutryk zmierzy się z kandydatką Trzeciej Drogi, która nieoczekiwanie wyprzedziła kandydata PiS-u, i to pomimo postępowań prokuratorskich dotyczących kilkorga członków jej najbliższej rodziny. Tuż przed wyborami dwa sondaże dają sprzeczne wyniki: ten na zlecenie „Gazety Wyborczej” zapowiada zwycięstwo Sutryka, a ten zlecony przez portal TuWrocław.com przewiduje zwycięstwo pani Bodnar. Niedzielny wieczór we Wrocławiu będzie pełen napięcia.
W Częstochowie prof. Flis przyznaje większe szanse prezydentowi Matyjaszczykowi niż jego przeciwnikowi z PiS-u. Do zwycięstwa wystarczy namówienie choćby części pozostałych wyborców paktu senackiego.
Na koniec zostawiam miasto cesarsko-królewskie. Tegoroczne wybory samorządowe były – nie tylko zresztą w Krakowie – najbardziej upolitycznione ze wszystkich dotychczasowych. Oczywiście, im większe miasto, tym bardzie to widać. W Krakowie po rezygnacji konsekwentnie bezpartyjnego Jacka Majchrowskiego do walki o sukcesję przystąpiło czterech kandydatów partyjnych lub koalicyjnych i dwóch startujących z własnych komitetów, z tym że jeden z nich, Andrzej Kulig, popierany był przez ustępującego prezydenta. Sondaże, choć nie wszystkie, wyglądały wiarygodnie: dawały pierwsze miejsce Łukaszowi Gibale, prowadzącemu dziesięcioletnią krucjato-kampanię przeciwko Jackowi Majchrowskiemu. Gibała w zasadzie każdą kwestię zaczynał i kończył słowami „Jacek Majchrowski musi odejść”. Gdy prezydent odszedł, pierwsza tura wyborów pokazała, że argumentów na pierwsze miejsce nie starczyło. Z przewagą prawie 10% zwyciężył kandydat (wielo)partyjny Aleksander Miszalski.
No i zaczął się kocioł. Już wcześniej doszło do pęknięcia w lokalnej lewicy, bo Partia Razem wystartowała razem z Łukaszem Gibałą, postanawiając zapewne, że tym razem zaskoczy PO z prawej strony. Nowa Lewica wynegocjowała start z KO i jej kandydatem, czyli trochę osobno i trochę razem. Trudno powiedzieć, na ile wsparcie Razem podziałało, bo listy kandydatów do rady miasta przedstawione przez komitet Gibały zyskały dużo mniej głosów, 46 tysięcy (15,56%), niż sam kandydat na prezydenta – niespełna 80 tysięcy (26,7%). Listy KO zebrały tymczasem 118 tysięcy (40,11%), a Aleksander Miszalski 110 tysięcy (37,2%). W tym wypadku różnica jest niewielka i możliwe są nawet rezerwy na drugą turę jeszcze w samym elektoracie KO. Dodatkowo do wzięcia (hipotetycznie) są głosujący na Rafała Komarewicza i Andrzeja Kuliga, razem około 30 tysięcy wyborców, którzy raczej nie zdecydują się na poparcie osoby będącej w trwałym konflikcie z ich kandydatami. Gdyby zaś wszyscy wyborcy PiS-u posłuchali apelu partii i zagłosowali na Gibałę, siły mogłyby być wyrównane. Wygląda na to, że o ostatecznym wyniku wyborów zadecydują w takim samym stopniu głosujący, jak i niegłosujący.
Co istotne, kampania przeplatana szarym i czarnym PR-em mogła tak samo zachęcić, jak i zniechęcić do kandydatów. Więcej piruetów musiał wykręcać w niej Gibała, zabiegając o głosy PiS-u, a jednocześnie od PiS-u się odcinając. Wyborcom tej partii też nie ma czego zazdrościć, bo namawia się ich do głosowania na kandydata ideologicznie im obcego, wywodzącego się z Ruchu Palikota (czyli zamiast na rodzinę Radia Maryja, na rodzinę Gibałów), a jak pamiętamy, Palikot wyszedł z PO, bo partia ta była zbyt mało liberalna zarówno gospodarczo, jak i światopoglądowo.
Wybory w Polsce nie należą do łatwych. Rzadko jednak się zdarza, że aż taki wpływ na wyniki mogą mieć rodziny kandydatów. I nie tylko Marianna Schreiber.
A już niebawem kolejne wybory: do Europarlamentu.

Na zachodzie bez zmian.

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , , on 13 kwietnia, 2024 by aristoskr

I na wschodzie też. Polski samorządowej oczywiście. Zmiana może zajść w centrum a dokładniej w sejmiku województwa łódzkiego, który może przejść spod władania PiS pod władanie targanej wstrząsami wyborczymi koalicji 15 października. Roku pamiętnego.

Gdyby tak przesiać przez sito przedwyborcze deklaracje startujących komitetów, to trudno naprawdę uwierzyć, że najwięksi gracze potraktowali wybory samorządowe poważnie.

Jak mówią znawcy, nigdy nie ma dobrej daty na wybory. Ta też była fatalna. Tym bardziej że główni rozgrywający byli zajęci rozgrywkami na łonie premiera. To jest, oczywiście, na łonie rządu. Najważniejszym dowodem na to, że wybory odbyły się w złym terminie, jest fakt, że jeden ze sztandarowych programów koalicji, czyli Program Aktywny Rodzic, ogłoszono już po wyborach. Rząd nie wykazał się chyba dostateczną aktywnością. Albo nie chciał denerwować opozycji. Dzisiejszej opozycji.
Koalicja zostawiła wybory na ostatnią chwilę. Niemal w ostatniej chwili Lewica dowiedziała się, że nie będzie samorządowej koalicji z KO. Dowiedziała się z konferencji prasowej Premiera i Przewodniczącego PO. Przewodniczący partii, nie mylić z prezesem, postawił na myślenie strategiczne. W opinii prof. Matyji przewodniczący postawił na strategiczny interes PO kosztem zdobycia władzy w sejmikach. Eksperci są pewni, że wyborcza koalicja KO z Lewicą przesądziłaby o zdobyciu władzy w dodatkowych co najmniej dwóch sejmikach.

Tyle że wzmocniłaby pozycję lewicy. Widać to wyraźnie na poziomie dużych miast, że tam, gdzie doszło do takich koalicji, wygrywały one wybory, a nawet gwarantowały sobie bezwzględną większość umożliwiającą (współ)rządzenie.

Z dużymi miastami też nie jest całkiem łatwo. Kiedyś miałem wrażenie, że Donald Tusk najbardziej nie lubi Krakowa. Pewnie od czasu gdy Jacek Majchrowski w pierwszej turze pokonał Stanisława Kracika. W czasach rządów PO w Krakowie praktycznie nie było inwestycji centralnych a te, które powinny zostać zrealizowane, jakoś nie mogły się rozpocząć. Inaczej było w czasach rządów PiS, gdy rozpoczęto wiele inwestycji infrastrukturalnych z dokończeniem obwodnicy, przebudową infrastruktury kolejowej wraz z budową nowej przeprawy przez Wisłę.

Teraz wygląda na to, że pierwsze miejsce na czarnej liście Premiera Tuska zajął Wrocław. Choć może padł on ofiarą wewnętrznych rozgrywek w Platformie. Wbrew stanowisku lokalnej Platformy, Przewodniczący poparł niemal w ostatniej chwili urzędującego prezydenta. Dzięki temu wszedł on do drugiej tury, wprowadzając do rady miasta sześcioro radnych w tym pięcioro z Lewicy. Jeśli wygra w drugiej turze, zapewni Lewicy 6 radnego. To wszystko dzięki przewodniczącemu PO, oraz oczywiście wrocławskim wyborcom.

Jest więcej podobieństw pomiędzy Krakowem a Wrocławiem. W drugiej turze spotkają się kandydaci pochodzący z dobrych, przedsiębiorczych rodzin z kandydatami namaszczonymi przez Przewodniczącego. Ludzie sukcesu z ludźmi z polityki. We Wrocławiu to kandydatka z rodziny znanej samemu Szymonowi Hołowni i wrocławskiej prokuraturze. W Krakowie to wieloletni aspirant (aspirator) w świecie polityki osobiście znany rodzinie i Januszowi Palikotowi. Z Palikotem nie łączą go interesy ani polityka. W przeciwieństwie do rodziny. Ktokolwiek ostatecznie wygra te wybory, w obu miastach, będzie to człowiek polityki i sukcesu jednocześnie.

Oboje kandydatów łączy też to, że akcentują niezależność. Nie wiem, czemu to słowo zrobiło taką karierę. Podobnie jak przedsiębiorczość. Osobiście wolę ludzi zależnych i takich, którym zależy. Zależnych, wchodzących w relacje, zależących od jawnie wyznawanych poglądów i grup, które je wyznają. Zależnych od wyborców, sympatyków, partii i stowarzyszeń. Jawnych i rejestrowych. Takich, którym zależy. Którzy podpisują porozumienia, pakty i układy. Tworzą koalicje. Ufam koalicjom bardziej niż niezależnym jednostkom. Wspólnotom i wspólnotom wspólnot. Proletariusze wszystkich wspólnot łączcie się. A przepraszam. To jeszcze za wcześnie. To dopiero na 1 Maja. Wcześniej spotkamy się 21 kwietnia. Na małych lokalnych powtórkach z 13 października. Powtórkach z koalicji i wspólnot.

Może nam się wydawać, że tym razem mamy wybór. Jednak tak naprawdę nie mamy tym razem wyboru. Tym razem to znów plebiscyt. Czy damy sobie szansę na przyszłość, czy wystawimy się na łaskę niezależnych.

Do czytania po wyborach

Posted in polityka, samorząd with tags , , , , on 5 kwietnia, 2024 by aristoskr


Mój najulubieńszy kinomaniak i publicysta kulturalny, Zygmunt Kałużyński, nazwał zbiór swoich esejów „Do czytania pod prysznicem”. Nieśmiało trawestując mistrza, zatytułowałem swój felieton, nawiązując do prysznica, czyli do czytania po powszechnym laniu wody – i raczej nie chodzi tu o znikający w pomrokach dziejów śmigus z dyngusem, ale o tradycyjne wyborcze lanie wody.
Choć piszę to jeszcze tuż przed ciszą wyborczą, sugeruję czytanie felietonu po wyborach, by nie zrazić się do aktu. Aktu głosowania oczywiście.
Niedługo się okaże, że wybory wiele nie zmieniły, a tam, gdzie coś się zmieniło, okaże się, że nie zmieniło się wiele. Kończy się najbardziej niemrawa i nijaka kampania wyborcza. Żaden z komitetów nie miał koncepcji, co obiecać, żeby za bardzo nie oderwać się od gruntu. Wiadomo, z pustego i Salomon nie naleje, tym bardziej że Salomona nigdy nie było. Oprócz oczywiście Patryka. No i Sulejmana. Ale to zupełnie inna bajka.
Przy okazji jaskrawo uwidoczniła się słabość mediów lokalnych. Z jednej strony wiadomo, że publiczne media regionalne są w fazie likwidacji, czyli przekształcania (jeszcze niejasne, w co), i w stanie takim bardziej wegetatywnym, utrzymywane przy życiu finansową kroplówką. Gazety lokalne z koncernu Orlen Press też są w fazie przejściowej, która może się skończyć ich upadkiem. „Gazeta Wyborcza” finiszuje z programem likwidacji mutacji regionalnych. Po raz pierwszy żadne z mediów nie zleciło kompleksowego badania preferencji wyborczych w regionach i powiatach. Z powodów wyżej opisanych nie ma na to pieniędzy. Choć może gdyby Agora zmniejszyła koszty ogólnego zarządu o jednego członka, to kto wie…
Debaty samorządowe nie mają się więc gdzie toczyć, a i tak się okazuje, że nie zawsze kandydaci mają ochotę ze sobą rozmawiać. Bo i po co zresztą, gdy – jak się okazuje na przykład w programie „Kraków – mam prawo wiedzieć” – różnice pomiędzy głównymi kandydatami są statystycznie nieistne. To oznacza, że kandydaci są świadomi ograniczeń funkcjonowania samorządów i dysponują dostateczną wiedzą o problemach oraz wiedzą, że nie będą dysponowali środkami do ich rozwiązania.
Reforma samorządowa uznawana jest za jedyny sukces koalicji AWS-UW. Może dlatego, że miała do tej pory najwięcej obrońców i najmniej przeciwników. Bronili jej głównie samorządowcy, radni, burmistrze, wójtowie, prezydenci. Reforma ukształtowała samorządy, przydzieliła im zadania i obiecała pieniądze na ich realizację. I tak już zostało. Struktury samorządowe wybrano w sposób niespójny, zachowując gminy jako podstawowe jednostki, choć tak naprawdę polityki społeczne przekazano świeżo przywróconym powiatom i nowym/starym województwom.
Szybko się okazało, że ten podział pogłębia różnice pomiędzy lokalnymi metropoliami a prowincją. Szybko też następowała centralizacja zarządzania. Nie pomogła wprowadzona przez SLD zmiana w postaci bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów. Przedłużyła ona władanie w samorządach osobom ze środowiska SLD, ale – jak się potem okazało – nie na długo, a i ci, którzy rządzili najdłużej, jak w Rzeszowie i Krakowie, nie traktowali związków z tym środowiskiem, słabnącym zresztą z kadencji na kadencję, nadmiernie poważnie.
Wszystkie kolejne rządy prowadziły podobną politykę przerzucania na barki samorządów zadań przy niedostatecznym ich finansowaniu. W dodatku wszystkie reformy fiskalne zmniejszały dochody samorządów, a przecież są samorządy – głównie gminy wiejskie – które utrzymują się niemal wyłączenie z subwencji i dotacji. Oraz kredytów.
Patrzenie na samorządy z punktu widzenia Warszawy czy lokalnych metropolii zupełnie wypacza obraz. W dużych miastach zrealizowano wiele inwestycji, głównie z funduszy europejskich, a ostatnio – jak wiemy z napisów na tablicach – ze „środków budżetu państwa”.
Jak będzie z nowym inwestycjami? Wszystko wskazuje na to, że nawet jeśli uzyskamy przedłużenie terminu rozliczenia, to i tak większość środków z KPO nie zostanie wykorzystana. Tym bardziej że nowemu rządowi wdrażanie kamieni milowych nie idzie jakoś specjalnie szybciej niż poprzedniemu, a niektóre projekty, jak na przykład podatek od samochodów spalinowych, nowy rząd w ogóle chciałby wyrzucić z naszego ogródka.
Prawdziwe gry polityczne rozpoczną się po wyborach. Przeciętni, a także nieprzeciętni, ale politycznie niezaangażowani obywatele będą raczej przy tym statystować. Ten rok to rok stagnacji w samorządach. Następny będzie rokiem zaciskania pasa. A potem… co będzie potem, to nawet ja nie mam pojęcia.
A tymczasem idźcie i głosujcie. Choć obawiam się, że cokolwiek zrobicie i kogokolwiek wybierzecie, to i tak w uszach będą wam grali Rolling Stonsi. No satisfaction.